niedziela, 26 kwietnia 2015

Kwiat na deszczu - rozdział XV



Obudził mnie głośny stukot do drzwi. Przetarłam oczy i delikatnie podniosłam się, by nagła zmiana ciśnienia nie spowodowała mroczków przed oczami. Do pokoju wszedł Adam z granatowym pakunkiem w ręku.
-Mam coś dla ciebie – powiedział zdawkowym tonem. Wręczył mi paczkę, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju. Ciekawa tego, czym jest owy prezent, usiadłam po turecku na łóżku i pociągnęłam za sznurek, którym związana była paczuszka. Rozdarłam granatowy papier, a po chwili ujrzałam zwykłe kartonowe pudełko. Otworzyłam je, a moim oczom ukazała się piękna kremowa sukienka na ramiona z koronkowymi przeszyciami pod piersiami. Zdumienie ogarnęło mnie, gdy rozprostowałam sukienkę. Na podłogę wyleciał kawałek papieru. Podniosłam go, rozwinęła, a następnie zaczęłam czytać.
Przeszukiwałem dokumenty w gabinecie Marcina. Znalazłem jego dziennik. Wiem o wszystkim. Mogę Ci pomóc. Dziś o 18:15 stój przy drzwiach ewakuacyjnych. Załóż tę sukienkę, a jeśli ktoś by Cię spytał, co tam robisz, odpowiedz, że pilnujesz, aby goście wchodzili głównym wejściem. Zabierz ze sobą mały bagaż. A.”
Przeczytałam liścik dwukrotnie. Nie mogłam uwierzyć w to, co napisał Adam. To musiała być kpina. Z jakiego powodu chciał mi pomóc? Może to jest kolejna zasadzka na mnie. Pomyślałam, że właśnie w ten sposób chce awansować w oczach szefa. Skoro tak bardzo mnie nienawidził, to dlaczego znalazłszy dziennik wujka, postanowił mi pomóc? W ogóle jakim prawem Marcin prowadził swój pamiętnik? Przecież gdyby ktokolwiek znalazła go jeszcze za życia mężczyzny, mielibyśmy nie lada kłopoty. Teraz Marcin nie żyje, więc tylko ja poniosę konsekwencje. Super.  Bardzo mnie to cieszy. Jednak w takiej sytuacji chciałam myśleć optymistycznie. Jeśli jest okazja, aby w jakikolwiek sposób uciec z klubu, wykorzystam ją. Będzie co będzie. Nie mogę zaprzepaścić szansy. Jeśli okaże się to zwykłą kpiną, to trudno. Ale jeśli ta propozycja będzie prawdziwa, a ja nie skorzystam, nie wybaczę sobie tego do końca życia. Spojrzałam na zegarek. 08:23. Mam jeszcze trochę czasu. Weszłam do łazienki, wzięłam szybki prysznic, a następnie założyłam koszulę w kratę i rurki. Związałam włosy i kucyk i przyodziałam czarne czeszki na stopy. Wyszłam z pokoju i skierowałam się w stronę baru. Nie mogłam spędzać dnia bez jakiejkolwiek czynności. Musiałam sprzątać, robić cokolwiek. Nie mogłam stać bezczynnie i oczekiwać pewnej godziny. Przez 4 godziny sprzątałam, myłam, czyściłam, wycierałam, zmiatałam. Po jakże wyczerpującej pracy, padłam na fotel. Moje dłonie odmawiały posłuszeństwa, a po lakierze na paznokciach nie było ani śladu. Spojrzałam, że Adam idzie w moim kierunku, na rękach trzymając tacę, na której ustawione były dwie filiżanki. Usiadł na kanapie obok mnie, a naczynia z kawą.
-Nie oszukujesz? –cicho spytałam. Spojrzałam się, na niego, jak z uśmiechem sięga po filiżankę, a po chwili wykonałam ten sam gest.
-Dlaczego miałbym to robić? –odpowiedział, przełykając łyk ciepłego napoju.
-Z wielu dobrze znanych nam powodów.
Nie odpowiedział nic. Patrzył jedynie jak delektuję się smakiem kawy. Milczeliśmy oboje do momentu, w którym odstawiłam pustą filiżankę na tacę. Adam zapytał zdawkowo, czy przyrządzony przez niego napój jest smaczny, bowiem zrobił go w świeżo zakupionym ekspresie. Artur odszedł w stronę baru, a ja skierowałam się do pokoju. Przez resztę dnia prasowałam sukienki dziewczyn oraz czytałam książkę. Sporo osób dziwiło się, czemu bawiłam się dziś w sprzątaczkę. Odpowiadałam, że to brak zajęć popycha mnie w tym kierunku. Ludzie śmiali się, a ja kłamałam jak z nut. Pobyt w klubie nauczył mnie sztuki oszukiwania, choć nadal nie wiem, czy powinnam się tym chwalić. Zbliżała się godzina osiemnasta. Po raz drugi wzięłam szybki prysznic, po czym nałożyłam na siebie otrzymaną dziś w prezencie sukienkę. Na lewej ręce zapięłam zegarek. Na łóżko rzuciłam torbę, a do niej spakowałam kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Szybkim, aczkolwiek cichym krokiem ruszyłam korytarzem do wyjścia. Dotarłszy na miejsce, stanęłam przy drzwiach, a torbę wsunęłam pod stojące obok krzesło tak, aby była niewidoczna na pierwszy rzut oka. Spojrzałam na zegarek. 18:13. Nagle usłyszałam zbliżające się kroki i rozmowę Adama i najprawdopodobniej szefa. Poczułam, że Adam wykorzystał mnie. Pragnęłam uciec, ale nogi odmówiły mi współpracy. Stałam tam i czekałam, aż mój kat wreszcie pozbawi mnie głowy.

niedziela, 19 kwietnia 2015

Kwiat na deszczu - rozdział XIV



Chyba pomyliłam się co do mężczyzn. Adam najwyraźniej był pod czujnym okiem Krzysztofa, ponieważ w stosunku do mnie zachowywał się jak gentelman. Absolutnie nie miałam temu nic przeciwko, w końcu to ja stałam na wygranej pozycji. Jednak intuicja podpowiadała mi, że w niedalekiej przyszłości wszystko miałoby się odmienić, a ja znów miałam stać się obiektem gnębienia. Miałam nadzieję, że w tym przypadku mylę się i niedługo zdołam uwolnić się z klubu raz na zawsze. Miałam świadomość, że po wielu nieudanych próbach wycieczki jestem pod ciągłą kontrolą i obserwacją osób wyżej w hierarchii ważności niż ja. No cóż, muszę się pilnować. W przeciągu ostatnich wydarzeń uświadomiłam sobie, że powinnam wykazać się większą przebiegłością i sprytem niż moi wrogowie. Znajdę sposób, by ich przechytrzyć, a następnie odpłacić im za piekło, które mi urządzili. Czekałam na dzień, w którym potraktowałabym ich tak, jak oni mnie. Owe sadystyczne myśli przyprawiły mnie o szybsze bicie serce i wywołały uśmiech na twarzy. Postanowiłam w duchu, że już niedługo spełnię swój obowiązek i zbiegnę ukradkiem tak cicho i niepostrzeżenie, jak tylko się da. Prawdopodobnie plan zemsty nigdy nie miał się ziścić, ale nikt nie zabroni mi o tym pomarzyć. Z drugiej strony, podobno marzenia się spełniają. Skoro tak, to czy moje również mogłoby stać się prawdą? Nigdy nie przypuszczałabym, że będę cieszyć się na myśl, iż mogłabym odpłacić komuś pięknym za nadobne, a tym bardziej, że moje ambicje nie polegały na dobrych wynikach w nauce, lecz chęci spowodowania uszczerbku na zdrowiu jakiegoś faceta. Nit nie spodziewałby się, że zawsze uśmiechnięta Kalina zmieni się w egoistkę, która uśmiecha się na myśl wyrządzenia krzywdy. Obiektywnie mówiąc, w tym momencie nie interesowało mnie to, co myślą o mnie inni i jakie emocje w nich budzę. Na tę chwilę liczyło się tylko i wyłącznie to, bym szła z podniesioną głową i zadowoleniem, które mogło być  możliwe dzięki porażce moich prześladowców. Mój plan miał polegać na tym, bym swoim zachowaniem zwodziła szefa i innych jemu podwładnych ludzi, a w niespodziewanym dla nich momencie, uciec, by w efekcie stać się wolną osobą i dopilnować, by żadna dziewczyna nie musiała przeżywać tego bólu, który towarzyszył mi na co dzień. Jednak cieszył mnie pewien fakt. Byłam ulubienicą Krzysztofa, dlatego też tak często wstawiał się za mną, a także nie zmuszał do innych czynności niż taniec na rurze. Można by powiedzieć, że jestem mu za to wdzięczna, jednak nie przesadzałabym z podobnymi czułościami. Gdyby chciał, pozwoliłby odejść biednej sierotce z powrotem do domu dziecka, gdzie znów płakałaby w poduszkę i zagryzała pięści w tęsknocie za rodziną, której nie dane było jej poznać. Krzysztof nie był, nie jest i nigdy nie będzie aniołem stróżem o wielki, złotym sercu. Może czasami potrafi zachować się jak prawdziwy facet, lecz takie przypadki zdarzają się dosyć rzadko. Jest biznesmenem, który żyje, by zarabiać, nieważne jakim kosztem. Dla niego liczą się pieniądze, nie ludzie. Nie uśmiechało mi się zmieniać go w sympatycznego człowieka, który nie pozostaje obojętny na ludzką krzywdę. Tak naprawdę, był mi zupełnie obojętny. Mówiąc jednym zdaniem: dla mnie mógłby nigdy nie istnieć. Być może stykając się z niektórymi osobnikami w klubie, stałam się zimną egoistką. Ale spójrzmy na to z innej perspektywy. Czy poradziłabym sobie, gdybym całymi dniami użalała się nad sobą i własnym losem? Czy przetrwałabym chociaż tydzień w miejscu, gdzie kobiety traktuje się jak zwykłe szmaty? Czy miałabym siłę walczyć o lepszą przyszłość? Czy wierzyłabym w to, że los się odmieni? Czy potrafiłabym żyć dalej? Odpowiedź na wszystkie te pytania brzmi: NIE. Moja hardość uratowała mnie przed znienawidzeniem świata i samej siebie. Teraz tylko pozostawało mi zacisnąć pięści, uśmiechnąć się i udawać, że jestem posłuszną dziewczynką, która słucha swojego przełożonego.
Przełom w codzienności miał wydarzyć się już niebawem…

~~~~~~~~
Wybaczcie mi krótką przerwę między rozdziałami.
W przyszłym tygodniu powracam z bardziej rozbudowaną historią, która mam nadzieję, wynagrodzi Wam oczekiwanie.
Neda

niedziela, 15 marca 2015

Kwiat na deszczu - rozdział XIII

Kierując się schodami w dół usłyszałam huk zamykania drzwi i szybkie kroki dobiegające z góry. Zrozumiałam, że powinnam jak najszybciej udać się gdziekolwiek, by ukryć się przed Adamem. Prawdopodobnie przez mój pomysł z zamianą składników kawy poniosę konsekwencję. Ale co mógłby mi zrobić? Może rozkażę wypić mi napar, po czym przygotować nowy. Och nie, to będzie straszne. Co ja biedna pocznę? Jak najszybciej ruszyłam w kierunku swojego pokoju, by nie spotkać mężczyzny. Kiedy już znalazłam się w pomieszczeniu, pomyślałam, że przecież Adam jako pierwszy punkt obierze właśnie to miejsce, więc otworzyłam drzwi, by ruszyć w poszukiwaniu kolejnej kryjówki. Ku mojemu zdziwieniu przede mną stanął nie kto inny jak Adam we własnej osobie. Spojrzał się na mnie wzrokiem pełnym złości, a ja uśmiechnęłam się szeroko. Postanowiłam udawać głupią i absolutnie nie dawać po sobie poznać, że domyślam się powodu jego wściekłości.
-Coś się stało? –zapytałam ze zdziwieniem w oczach.
On tylko spojrzał się na mnie srogo i wymierzył cios w policzek, od którego straciłam równowagę i wylądowałam na dosyć twardej podłodze. Adam przyklęknął obok mnie i wyciągnął filiżankę z gorącą kawą, którą oblał mój śnieżnobiały T-shirt. Wychodząc, kazał zrobić mi nowy napój, ale jednak tym razem nie pomylić mleka z cukrem. Gdy wstawałam, poczułam, że zaczyna kręcić mi się w głowie i powolnym krokiem usiadłam na łóżko. Kiedy dobre samopoczucie wróciło, postanowiłam zmienić koszulkę, ponieważ stara cała przemoczona była kawą. Zmartwiłam się, ponieważ nie wiedziałam, czy plamę będzie można łatwo usunąć z ubrania. Przebrałam się, po czym zanurzyłam bluzkę w wodzie z dodatkiem odplamiacza, po czym umyłam ręce. Włosy związałam w kucyk, a następnie podniosłam filiżankę, która znajdowała się na dywanie. Skierowałam się w stronę kuchni, by tym razem przygotować napój idealny, wprost ambrozję dla adamowego podniebienia. Ciepły kawowy napój z mlekiem, lecz bez cukru…
Powoli zbliżyłam się do gabinetu mężczyzny. Kiedy weszłam do pomieszczenia, postawiłam filiżankę na biurku, po czym uśmiechnęłam się przekornie.
-Mam nadzieję, że tym razem moja koszulka nie będzie mokra.
-Wyjdź stąd –burknął.
-Wedle życzenia.
Z całej siły trzepnęłam drzwiami i z przekleństwem na ustach schodziłam na dół, gdy usłyszałam donośny głos dochodzący zza moich pleców.
-Wróć się i zamknij drzwi jeszcze raz, tym razem tak, jak powinnaś zrobić to wcześniej.
Odwróciłam się do niego i podeszłam bliżej. W tej chwili staliśmy naprzeciwko siebie tak blisko, że czułam jego ciepły oddech na skórze. Jego wzrok wydawał się być bardziej hardy niż dotychczas, jednak nie złamało mnie to i bez żadnego wysiłku przez dłuższy czas wpatrywałam się w jego oczy. Sprawiałam wrażenie przejętej i przelęknionej, lecz prawda była inna. Jeśli Adam myśli, że jestem jego własnością i mam spełniać każdą zachciankę, to grubo się myli.
-Nie mam najmniejszego zamiaru –szepnęłam. –No co? Może mnie uderzysz? Bo oprócz tego nie potrafisz niczego innego.
-Ty… - mężczyzna podniósł rękę, a ja w tej samej chwili zacisnęłam powieki i szykowałam się na najgorsze, gdy w tej samej chwili usłyszeliśmy nieprawdopodobnie głośny krzyk.
-Adam! –głos należał do szefa, który szybkim krokiem pokonywał strome stopnie schodów. –Co ty robisz człowieku?
Odsunęłam się od mężczyzny i zbiegłam do pokoju udając przy tym, że zaistniała sytuacja bardzo mnie przeraziła. Kiedy leżałam na łóżku, nie mogłam opanować swojej radości. Ciekawe jaka kara spotka Adama. Miałam nadzieję, że tym razem szef również stanie po mojej stronie.
Układając plan zemsty na Adamie, czułam, jak moje powieki stają się coraz cięższe i powoli opadały.
Obudziło mnie głośne pukanie do drzwi. Do pokoju wszedł Adam z Krzysztofem. Szybkim krokiem opuściłam łóżko, stanęłam naprzeciwko nich i poprawiłam włosy.
-Coś się stało? –zapytałam głosem pełnym zaskoczenia.

Krzysztof wyjaśnił, że Adam chciałby mnie za coś przeprosić. Kiedy szef opuścił pomieszczenie, Adam przez zęby wycedził „przepraszam”. Spełniając swój obowiązek, wyszedł. Zaistniała sytuacja była dla mnie czymś nowym i zupełnie dziwnym. Jednak pobyt w klubie nauczył mnie jednego: nie ufaj żadnemu facetowi. Zaufałam Marcinowi, że się stąd wydostanę. Okłamał mnie. To takie męskie...

~~~~~~
Drodzy Czytelnicy!
Pisząc każdy kolejny rozdział, piszę go dla Was.
Niestety od pewnego czasu tracę wenę oraz chęć do tworzenia.
Proszę o Waszą reakcję, komentarz lub inny sposób kontaktu, który zapewni mnie, że piszę nie tylko dla samej siebie.
Tracąc motywację i wenę, tracę także Was.
Neda L.

niedziela, 8 marca 2015

Kwiat na deszczu - rozdział XII

Od pogrzebu Marcina minął tydzień. Jako jedyna dziewczyna pracująca w klubie byłam obecna na ceremonii. Podczas ostatniego pożegnania z chrzestnym hamowałam emocje. Nie mogłam dać po sobie poznać, że mężczyzna był mi bardzo bliski. Udawałam, że przez cały czas pracy łączyły nas relacje ‘zawodowe’, a nie prywatne. Chciałam uniknąć kłopotów, które wynikłyby z tego. w trakcie pogrzebu nie płakałam, nie rozpaczałam… Wszystko to co złe zachowałam dla siebie.
--------
-Samanta – usłyszałam donośne wołanie zza kurtyny. –Ruszaj się mała! Wychodzisz za pięć minut.
Na posadę Marcina przyjęli Adama – mężczyznę, który podstępem sprowadził mnie do klubu. Czułam, że wszystkie dziewczyny traktuje inaczej niż mnie. Mną gardził, nie patrzył w moją stronę i dało się wyczuć, że chce pozbyć się mnie jak najszybciej. Prawdę mówiąc, było mi obojętne to, jak się do mnie odzywa i jak się zachowuje. Skoro tak bardzo mnie nienawidzi, to może pozwoli mi stąd odejść?
-Nie wychodzę –krzyknęłam. Nie miałam zamiaru podporządkować się mu. Chciałam zakpić z niego i pokazać, że nie jest kimś za kogo się uważa. Musi przyzwyczaić się do tego, że każda z nas jest człowiekiem i posiada własne zdanie. Adam szybkim krokiem podszedł do mnie, popchnął mnie dosyć mocno, tak że plecami uderzyłam w ścianę. Dłoń oplótł na mojej szyi i ścisnął ją. Jego piorunujący wzrok przeszywał mnie, a płuca domagały się większej ilości tlenu.
-Ja tu rządze, suko – wycedził przez zęby. –Masz mi się podporządkować, albo skończysz tak samo jak twój wujaszek. Zrozumiano?
O czym on mówił? Chce mnie zabić? Proszę bardzo. Skróci moje męki i przyczyni się do mojego szczęścia. Wolałam umrzeć niż żyć w tym miejscu i tańczyć dla obrzydliwych mężczyzn.
-Proszę, zrób to teraz –szepnęłam. Dusiłam się, ale nie mogłam mu nie odpowiedzieć. Jeśli on chce wojny, będzie ją miał. Wiedziałam, że staruję z przegranej pozycji, jednak będę walczyć, aż wygram.
Adam rozluźnił uścisk. Spojrzał mi prosto w oczy i wymierzył siarczysty policzek. Skóra szczypała mnie i piekła, lecz nie pozwoliłam, by na twarzy pojawił się grymas. Uśmiechnęłam się delikatnie i podniosłam lewą brew. Zaśmiałam się i odeszłam. Odwróciłam się, by zobaczyć jego reakcję. Adam stał osłupiały i zaciskał pięści. Kiedy szłam do swojego pokoju, poczułam przeraźliwy ból pleców, który mnie sparaliżował. Upadłam na podłogę i ujrzałam czarne adidasy zbliżające się do mnie. Delikatnie podniosłam głowę i zobaczyłam przykucniętego Adama, trzymającego w prawej ręce kij bejsbolowy.
-Chyba nie myślałaś, że ujdzie Ci to na sucho – szepnął, śmiejąc się.
Ręce i nogi oplótł mi sznurem, zawiązał go mocno i podniósł mnie. Niósł mnie aż do gabinetu szefa, a gdy już się tam znaleźliśmy, usadził mnie na krześle. Następnie krótko opisał moje ‘nieposłuszeństwo’ wobec jego osoby i domagał się ukarania mnie. Szef zaśmiał się cicho, po czym trzykrotnie powtórzył nadane mi tutaj imię. Adam co chwilę powtarzał, że nie może być takiej sytuacji, że któraś dziewczyna nie wykonuje jego poleceń. Przez cały ten czas siedziałam w milczeniu, ponieważ nie chciałam narazić się szefowi. Jednak, gdy Adam coraz dobitniej wyrażał swoją opinię, postanowiłam się odezwać i ze swojej perspektywy opisać zaistniałą sytuację.
-Szefie, czy mogłabym coś powiedzieć? – zapytałam cichym i przestraszonym głosem. Gdy Krzysztof udzielił mi pozwolenia, zaczęłam mówić. –Sprzeciwiłam się Adamowi, to prawda. Jednak wczoraj wieczorem dostałam obfitej miesiączki, dlatego też nie chcę dziś tańczyć.
Adam usiadł, a jego oczy wyrażały wściekłość. Krzysztof spojrzał na niego, po czym spytał mnie, czy mam potwierdzenie tego, że nie kłamię. Zaproponowałam, że przecież w każdej chwili mogę pokazać im dowody, lecz wątpię, czy byłoby to przyjemnym widokiem. Panowie w tym samym momencie wypowiedzieli „nie”, po czym obaj skupili na mnie wzrok. Spojrzałam się na rozwścieczonego Adama  i uśmiechnęłam się. Do końca okresu moim zadanie było podawanie drinków gościom, co bardzo mnie usatysfakcjonowało. Absolutnie nie miałam nic przeciwko pracy kelnerki. Jednak nie wszystko ułożyło się po mojej myśli. Szef nakazał, bym przez najbliższy tydzień wypełniała rozkazy Adama oraz zgadzała się z nim w każdej kwestii. Krzysztof miał dość awantur w klubie, dlatego też każdą kłótnię gasił w zarodku. Adam scyzorykiem przeciął sznury oplatające kończyny, a następnie pomógł mi wstać, ponieważ plecy od silnego uderzenia nadal bardzo bolały. Kiedy już opuściliśmy gabinet szefa, Adam poprosił mnie o czarną kawę z mleczkiem bez cukru, a także przyniesienie napoju do jego pokoju. Czyli przez najbliższy czas będę musiała mu naskakiwać, a on będzie robił wszystko, by jeszcze bardziej mnie denerwować. Super, nie mogę się doczekać… Miałam nadzieję, że te siedem dni miną bardzo szybko, a ja nie popełnię morderstwa, a potem samobójstwa. Skierowałam się w stronę kuchni i pożegnałam mężczyznę wzrokiem. Zagotowałam wodę, wyjęłam porcelanową filiżankę i wsypałam do niej kawę rozpuszczalną, po czym zalazłam ją gorącą wodą. Kawa z mleczkiem bez cukru? Och… Wydaje mi się, że jednak się pomylę i zamiast mleka dodam dwie łyżeczki cukru. Przecież każdy ma prawo się pomylić, a co dopiero po rozmowie z szefem. Na drewnianą tackę położyłam spodek i filiżankę, a także kawałek mlecznej czekolady z orzechami, po czym ruszyłam do pokoju Adama. Zapukałam trzykrotnie w drzwi, po czym przekroczyłam próg. Postawiłam tace na stole, jednak Adam nie zwrócił na to uwagi. Życzyłam mu smacznego, po czym wyszłam. Nie odeszłam, ponieważ z niecierpliwością oczekiwałam na jego reakcję. Po chwili usłyszałam głośne plunięcie i kilka bardzo zróżnicowanych przekleństw.
-Kalina! –krzyknął Adam.
Odeszłam z uśmiechem zadowolona z siebie.

~~~~~~~~~~~~
Kochani,  bardzo proszę Was o wsparcie mnie w projekcie, w którym biorę udział.
https://www.facebook.com/sdimlo  proszę o wejście w podanego linka i polubienie fanpage'a.
Będę baaaardzo wdzięczna :)
Neda L.

niedziela, 1 marca 2015

Kwiat na deszczu - rozdział XI

Czerwona strużka krwi powoli spływała z ran nadgarstka. Ból temu towarzyszący na chwilę odwrócił moją uwagę od problemów dnia codziennego. W tamtym momencie wydawało mi się, że to co zrobiłam, było najlepszym rozwiązaniem. Jednak chwile później zaczęłam tego żałować. Czemu pomyślałam, że to mi pomoże? Wstydziłam się. Pocięłam się, czyli przegrałam walkę. A ja nigdy nie przegrywam. Często potykam się, ale idę dalej i nie daję satysfakcji moim wrogom. Widok krwi uspokoi mnie na chwilę, ale co potem? Obiecałam sobie, że nigdy więcej nie będę odreagowywać stresu w ten sposób. Bo właśnie to mogło doprowadzić mnie do całkowitej ruiny. Co jeśli przez cały czas myślałabym o tym, by znaleźć sposobność na okaleczenie się? Co jeśli uzależnię się? Co jeśli zostaną blizny? Co jeśli…?
Podeszłam do stojącej na komodzie wieży i uruchomiłam ją. Chciałam wyciszyć swoje myśli i wsłuchiwać się w melodię, która miałaby ukoić moje skołatane nerwy. Muzyka wypełniła cały pokój, a ja zamknęłam oczy i rozkoszowałam się tą chwilą.
„Okłamali mnie z nadzieją,
Że uwierzyłem i przestanę chcieć.
Muszę leczyć się na ból i strach.
Gdzie jest człowiek, który z siebie sam, pokaże mi jak?”
Tekst poruszył mnie. Sprawił, że moje oczy zwilgotniały od łez. Czemu znów mnie okłamali? Nie mogę być tak łatwowierna i naiwna. Nie powinnam przy każdej okazji dać się ogłupiać. W tym miejscu nie mam żadnego wsparcia, więc nie mogłam liczyć na pomoc. Sama musiałam stawić czoła codzienności i nie poddawać się. Nie będę dziś płakać, nie będę się smucić, nie będę żałosną dziewczynką. Nagle poczułam w sobie przypływ energii, która motywowała mnie do zmiany tego, co się wokół mnie dzieje. Całe życie jest tylko w moich rękach i absolutnie nikt nie ma prawa tego zmieniać. Nie poddam się, lecz będę walczyć każdego dnia o to, by znów stać się wolnym człowiekiem.
Drzwi do pokoju otworzyły się, a w progu stanęła Sara – dziewczyna, która wprowadziła mnie w brudny świat klubu dla bogatych mężczyzn. Podbiegła do mnie, złapała za nadgarstek z zaschniętą krwią i podeszła do wieży, żeby ściszyć muzykę. Chusteczkami i wodą z butelki myła zakrwawione ciało, a gdy spojrzała mi prosto w oczy zapytała, czemu to zrobiłam. Nie potrafiłam udzielić jej konkretnej, znaczącej odpowiedzi. Moje zdania wydawały się być lakonicznie. Próbowałam wyjaśnić jej, że zrobiłam to zupełnie przypadkowo i sama nie wiem, co mną kierowało. Z każdą sekundą wstydziłam się coraz bardziej, chciałam zapaść się pod ziemię. Przed chwilą obiecywałam sobie, że nikomu nie pokażę własnych słabości, a właśnie obca mi osoba pomagała mi.
- Zostaw mnie samą, proszę – szepnęłam Sarze do ucha. Nie potrzebowałam niczyjej litości, a na pewno nie dziewczyny, która od dawna pracuje w tym miejscu i do tej pory nie potrafiła się z niego wydostać. Sara najwidoczniej nie miała zamiaru opuścić pomieszczenia i puściła moją prośbę w niepamięć. Po raz kolejny, lecz tym razem głośniej, poprosiłam ją o wyjście stąd. Tym razem nie zaprzeczała i posłusznie wyszła z pokoju. Nareszcie byłam sama. Nie potrzebowałam żadnego wsparcia ani słów pocieszenia. Powinnam obmyślić plan kolejnej ucieczki, lecz nie miałam na to siły. Powłócząc nogami, weszłam na łóżko i przyłożyłam twarz do poduszki. W tamtym momencie zatęskniłam za Anną. Pragnęłam poczuć jej dotyk i usłyszeć z jej ust, że wszystko jeszcze się ułoży. Nie zależy mi na sławie i pieniądzach, ale na bliskości mamy. Dopiero co ją poznałam, a już musiałam się z nią pożegnać na długi okres czasu. Ale na pewno nie na zawsze. Kiedy znów się spotkamy, Anna będzie żyć i z dnia na dzień jej stan zdrowia będzie się polepszał. Wiara w to sprawiała, że miałam ochotę walczyć i mimo upadków, nigdy się nie poddać. Gorące, słone łzy spływające po moich policzkach coraz bardziej przybliżały mnie do snu.
Następnego ranka obudził mnie hałas w pokoju. Otworzyłam oczy i powoli podniosłam się  z łóżka, by ujrzeć powód mojego wczesnego rozbudzenia. W pokoju wszystko było w stanie nienaruszonym, więc coś musiało upaść na dole. Ciekawa tego co się stało, wyszłam na korytarz. Na półpiętrze słychać było donośne głosy.
-Wezwij karetkę! – ktoś głośno krzyknął. Domyśliłam się, że musiał stać się nieszczęśliwy wypadek. Zeszłam po schodach, by lepiej się przyjrzeć zaistniałej sytuacji. Nagle poczułam jak moje oczy wypełniają się słoną cieczą. Serce biło coraz szybciej, a ręce trzęsły się z przerażenia. Nie wierzyłam w to co zobaczyłam. Na płytkach w samym centrum korytarza leżał Marcin w dziwnej pozycji.
Kilkanaście metrów nad nim znajdowała się balustrada, z której prawdopodobnie spadł. Z jego ust sączyła się krew, a szyja była przekręcona w prawą stronę. Jak najszybciej skierowałam się w jego stronę, by sprawdzić, czy to na pewno on i czy nic poważnego mu się nie stało. Zbliżając się do niego, ludzie ustępowali mi i odsuwali się na boki. Uklęknęłam przy nim i szepnęłam „wujku, co się stało?”. Jednak on nic nie odpowiedział. Miałam wrażenie, że przestał oddychać. Dwa palce przyłożyłam do jego szyi, by poczuć jego puls, który powoli stawał się coraz mniej wyczuwalny. Rozpięłam jego skórzaną kurtkę, położyłam rękę na jego mostku, po czym przystąpiłam do masażu serca. 2 wdechy. 30 uciśnięć, 2 wdechy. 30 uciśnięć, 2 wdechy. 30 uciśnięć…
Z każdym uciśnięciem słabłam i brakowało mi siły. Jednak nie poddawałam się i dalej walczyłam o jego życie. Musiałam uratować kogoś, kto dał mi szansę poznać biologiczną matkę. W tej chwili nie liczyło się, ile krzywd mi wyrządził. To dzięki niemu przeżyłam kilka najpiękniejszych dni mojego życia. Jestem mu za to wdzięczna i nie pozwolę, by odszedł już raz na zawsze.
Nagle poczułam, jak ktoś łapie mnie za ramię i odciąga od Marcina. Próbowałam się wyrwać i krzyczeć, by ponownie wykonać resuscytację. Zobaczyłam ratowników, którzy podbiegają do niego. Uspokoiłam się, bo wiedziałam, że teraz oni mu pomogą. To dlatego ktoś oddala mnie od Marcina. Po prostu chciał, żebym nie przeszkadzała lekarzom w walce o życie leżącego na ziemi człowieka. Odwróciłam się od nich, ponieważ nie mogłam już patrzeć na zakrwawione ciało wujka. Tak, wujka. Przecież Marcin to mój wujek.
-9:54 – ktoś głośno powiedział. –Zgon spowodowany upadkiem z wysokości.
Zgon? Wydawało mi się, że się przesłyszałam. Odwróciłam się z powrotem i ujrzałam, że jeden z ratowników idzie w kierunku Marcina z czarną paczuszką w dłoni. Nachylił się ku niemu i rozłożył zawiniątko. Jak się okazało, to nie było nic innego jak worek na ciało. Jednym, aczkolwiek pewnym ruchem wyrwałam się mężczyźnie, który trzymał mnie za ramię. Szybkim krokiem znalazłam się przy mężczyźnie i złapałam Marcina za twarz. Co chwilę powtarzałam, by ratownicy coś zrobili, by mu pomogli. Jednak nikt nie drgnął, wszyscy spuścili wzrok. Nie przyjechali tu po to, by stwierdzać zgon, tylko po to, by mu pomóc.
-Wujku, proszę, nie odchodź – szepnęłam Marcinowi do ucha. Z każdą chwilą jego ciało stawało się coraz chłodniejsze. – Proszę, nie zostawiaj mnie tu samej…
Gorące łzy spływały po moich policzkach na jego usta. Ktoś ponownie szarpnął mnie do tyłu. Jednak nie dałam się tak łatwo i przytulałam Marcina do swojego ciała. Kolejne szarpnięcie było już silniejsze i nie dałam rady już walczyć. Odwróciłam się i ujrzałam, że w powietrzu trzyma mnie Jurek, jeden z ochroniarzy klubu. Kroczył ze mną w kierunku mojego pokoju. Co chwilę kopałam go i próbowałam się wyrwać. Nie chciałam, by w tej ważne i smutnej chwili, oddzielali mnie od mojego chrzestnego. Pragnęłam przytulić go i podziękować, jednak nikt nie chciał mnie wysłuchać i zrozumieć. Dla nich ważniejsze było to, żeby pozbyć się krzyczącej i zapłakanej striptizerki, która histeryzowała.
- Wujku, nie zostawiaj mnie, proszę! –ciągle krzycząc, powtarzałam te słowa. Niestety, wszystko poszło na marne. Coraz ciszej wypowiadałam formułkę, dławiąc się łzami.
Jurek zaprowadził mnie do pokoju i zostawił mnie w nim samą. Spojrzałam na kilka kawałków rozbitego lustra i podeszłam do nich. Wzięłam jeden z nich do ręki i przyłożyłam do nadgarstka.
-Nigdy więcej tego nie zrobię – wyszeptałam, a potem wyrzuciłam odłamek do stojącego obok grzejnika okna. To samo zrobiłam z pozostałymi fragmentami lustra. Nie chciałam w ten sposób żegnać się z Marcinem. On by tego nie chciał. Mimo, że nie był najlepszym człowiekiem, pomógł mi odnaleźć to, czego szukałam przez całe życie.
Nie wierzyłam, że w ciągu dwudziestu czterech godzin może zdarzyć się aż tyle złego. Pocięłam się. Marcin nie żyje. Anna i Zofia martwią się.
Byłam bezsilna wobec otaczającej mnie rzeczywistości. Wydostanie się z tego miejsca wydawało mi się być niemożliwe. Sama nie dam rady uciec stąd. Nie mam nikogo, kto zainteresowałby się moim losem. Miałam pretensje do wychowawców z domu dziecka o to, że przez tyle czasu nie udało mi się mnie odnaleźć. Może nie chcą mnie szukać? Zwolniło się miejsce, więc pewnie są zadowoleni. Padłam na ziemię na kolana. Złożyłam ręce i zamknęłam oczy, a w płuca nabrałam powietrza.

-Ojcze nasz…

niedziela, 22 lutego 2015

Kwiat na deszczu - rozdział X

Zewsząd dochodził donośny i szorstki męski głos. Ktoś krzyczał i używał wielu wulgaryzmów. Czułam ucisk na obu nadgarstkach, które dotykały się. Powoli otworzyłam oczy i ujrzałam, że moje nogi są związane grubym sznurem, który również oplatał moje dłonie. Byłam przywiązana, do starego i niewygodnego krzesła, na którym siedziałam. Pomieszczenie, w którym się znajdowałam miało ściany koloru czarnego, a w kącie znajdowała się duża lampa oświetlająca pokój. Podłoga pokryta była zakurzonym bordowym dywanem. Wszechobecny kurz powodował, że co chwilę chciałam kichnąć. Gdy próbowałam wołać o pomoc, uświadomiłam sobie, że moje usta zaklejone są taśmą. Próbowałam uwolnić swoje ręce i nogi, lecz mimo starań, nie udawało mi się. Usłyszałam dźwięk skrzypiącego drewna, po którym ktoś kroczył zbliżając się do mnie. Strach, który mnie ogarnął, odebrał mi władzę i kontrolę nad ciałem. Zaprzestałam prób uwolnienia się i nasłuchiwałam kroków nieznajomego. Mężczyzna, którego poznałam na przystanku autobusowym, stanął przede mną i uśmiechnął się szeroko, pokazując swoje śnieżnobiałe zęby. Nachylił się nade mną i ujął mój podbródek. Ścisnął go mocno, a jego gest okazał się być bardzo bolesny. Syknęłam z bólu, a on zaśmiał się, lecz za chwilę rozluźnił uścisk. Delikatnym ruchem ręki przejechał palcem po mojej twarzy, po czym odklejał taśmę z moich ust. Chciałam zadać mu wiele pytań, ale strach odjął mi mowę. Mężczyzna poklepał mnie po wargach i starł pozostałości kleju z taśmy z kącików ust.
-Co ja tu robię? – odważyłam się zadań mu pytanie. Nie dostałam jednak odpowiedzi, bowiem wykonał gest, który znaczył, że w tej chwili moje zabranie głosu nie było przemyślaną decyzją. Nie chciałam pytać o nic więcej, zdawałam sobie sprawę, że to może skończyć się dla mnie źle. Do pomieszczenia wkroczył dobrze zbudowany mężczyzna. Przez słabe oświetlenie na początku nie mogłam przyjrzeć się jego twarzy, lecz gdy podszedł bliżej, nie wierzyłam własnym oczom. Przede mną stał nie kto inny jak Marcin – człowiek, który porwał mnie, torturował, po czym uwolnił. Do jasnej cholery, kim on jest? Czy jego pomoc była tylko intrygą i próbą zranienia mnie? Uwierzyłam, że Marcin pomimo swojej pracy, posiada ziarenko dobroci. Co teraz będzie z Anną? Pewnie będzie się martwić, gdy babcia powie jej, że nie wróciłam do domu. Niespodziewanie nieznajomy wymierzył mi cios w twarz. Mało brakowało, a krzesło przewróciłoby się i wylądowałabym na zakurzonym dywanie. Czułam jak prawy policzek płonie i wydobywa się z niego strużka czerwonej, metalicznej w smaku krwi. Nagle człowiek zadał mi ból po raz drugi, i trzeci, i czwarty… Przestałam liczyć liczbę zadanych mi ciosów. Przy mocnym uderzeniu krzesło zachwiało się, a ja upadłam. Ciężar całego ciała przygniatał mi dłonie, które przywiązane były do drewnianego siedziska. Podobno leżącego się nie kopie. Jednak tym razem to powiedzenie nie sprawdziło się. Uderzenia, które otrzymywałam w brzuch powodowały ogromny ból, który coraz bardziej zyskiwał na sile. Nie mając taśmy na ustach, próbowałam błagać o litość. Słowa mieszały się z łapaniem oddechu i połykaniem napływających łez. Gdy starałam się mówić coraz głośniej, nieznajomy katował mnie coraz mocniej. W pewnym momencie z braku sił zaczęłam piszczeć. Nieznajomy przyłożył dłoń do moich ust, tym samym uciszając mnie.
-Zabierz ją na górę  - moje rozważania przerwał głos niedawno poznanego mężczyzny. Zastanawiało mnie to, gdzie aktualnie się znajduję. Skoro Marcin miał zabrać mnie na górę… Czy to znaczy, że to pomieszczenie to piwnica klubu, dla którego kiedyś pracowałam? Prawdopodobnie tak.
Spojrzałam na Marcina. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, tak, jak gdyby obecna sytuacja była dla niego obojętna. Z lewej kieszeni kurtki wyjął scyzoryk, którym rozciął sznury oplatające moje stopy. Przyszła kolej na rozwiązanie mi dłoni, jednak gdy zostały odwiązane od krzesła, Marcin ponownie związał je. Ścisnął mnie za bark i z impetem szarpnął go. Nieznajomy otworzył drzwi i puścił nas przodem, by potem zgasić lampę – jedyne źródło światła w obskurnym pomieszczeniu. Schodami maszerowaliśmy ku górze. Każdy krok był dla mnie wyzwaniem i niekończącym się bólem. Im wyżej byliśmy, tym bardziej słyszalna była klubowa muzyka. Od razu poznałam to miejsce. Nie myliłam się myśląc, że znów trafię do byłego miejsca pracy. Ktoś krzyknął, że Marcin prowadzi „ich włóczęgę”. Nie obchodziły mnie komentarze na mój temat. Mój los był w ich rękach. W każdej chwili mogli mnie zabić, oblać kwasem czy też skatować w inny sposób. Znów stałam się ich własnością. Moje imię znów miało zostać zmienione, a ja po raz kolejny miałam stracić godność. Marcin prowadził mnie korytarzem, na którym oprócz nas nie było żadnej żywej duszy.
- Kalinko, proszę, nie mów, że to ja cię stąd wywiozłem – szepnął. Za kogo on się uważa? W pewnej chwili pomyślałam, że tylko kpi sobie ze mnie. Lecz on naprawdę chciał, bym go nie wydała. Żałosne. Dlaczego miałabym mu pomagać? Skoro sam naważył sobie piwa, sam powinien je wypić. Wydawało mu się, że jestem zwykłą marionetką, którą można sterować. Nic bardziej mylne. Nie miał żadnego prawa błagać mnie, bym zataiła prawdę. Chciałabym odpowiedzieć mu, ale uznałam, że nie warto tracić słów. Dodatkowo, nie miałam siły, by cokolwiek powiedzieć. Szliśmy tak jeszcze przez chwilę, gdy wreszcie dotarliśmy przed drzwi gabinetu szefa. Marcin zapukał w nie dwukrotnie, po czym usłyszeliśmy głośnym „proszę wejść”.
Znalazłam się przed biurkiem Krzysztofa, właściciela klubu. Gdy przed nim stałam, spuściłam głowę i zmrużyłam oczy. Czekałam na najgorsze, bo nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Wiedziałam jednak, że to spotkanie nie będzie należało do przyjemnych. Krzysztof spojrzał się na mnie, po czym wstał z fotela. Uśmiechnął się szeroko i kilkukrotnie powtórzył „Samanta”. Delikatnym ruchem musnął rany na mojej twarzy. Jego dotyk sprawił, że obrażenia zaczęły szczypać, a ból towarzyszący temu wykrzywił usta w grymas. Krzysztof docisnął palce do twarzy sprawiając, że zaczęłam krzyczeć. Mężczyzna niespodziewanie uderzył mnie, a ja z zamkniętymi oczami przyjęłam cios. Marcin musiał opuścić gabinet. Zostaliśmy sam na sam. Krzysztof nakazał usiąść mi na ciemnozielonej pikowanej kanapie. Posłusznie wykonałam jego rozkaz, lecz siedząc, było mi bardzo niewygodnie przez związane ręce. Mężczyzna zauważył, że czuję się niekomfortowo, rozciął sznury nożem, który leżał na stoliczku obok butelki whiskey. Wreszcie uścisk rozluźnił się, a ja odetchnęłam.
-Samanto, cóż skłoniło Cię do ucieczki? – szef zaśmiał się cicho. Zamyśliłam się, ponieważ nie wiedziałam, co powinnam mu odpowiedzieć. Czy powinnam wspomnieć o rozmowie z Marcinem, pragnieniu poszukiwania matki, pomocy ze strony jego prawej ręki? Tak. Właśnie to powinnam zrobić. Może wtedy ten okrutny człowiek zlitowałby się nade mną.
-Chciałam być wolna – nie mogłam powiedzieć, że to Marcin zorganizował ucieczkę z klubu. Mimo, że nie był człowiekiem godnym zaufania i jego praca nie była godna polecenia, to właśnie dzięki niemu poznałam biologiczną matkę i przez chwilę mogłam poczuć się tak, jak miliony innych nastolatek. Po raz pierwszy czułam się potrzebna i kochana. Trudno, będę miała za to wiele nieprzyjemności, ale Marcin w pewnym sensie chciał dla mnie dobrze, a ja nie mogę go za to karać.
Szef pokiwał głową i był ciekawy, jak udało mi się wymknąć z klubu. Na poczekaniu wymyśliłam bajeczkę, w którą uwierzył. Powiedziałam mu bowiem o tym, że gdy źle się czułam postanowiłam udać się do apteki po jakieś leki, ponieważ w klubie takowych nie było. Będąc na zewnątrz bez nikogo, kto by mnie kontrolował, poczułam się wolna i postanowiłam jak najszybciej oddalić się od tego miejsca. Jednak nie znając miasta, zabłądziłam i trafiłam pod szpital. Postanowiłam, że od czasu do czasu będę odwiedzać chorych. Kiedy zapytał, gdzie mieszkałam i za co kupiłam nowe ubrania, opowiedziałam mu jak poznałam na ulicy staruszkę, która obiecała pomóc mi i zaopiekować się mną. Ku mojemu zdziwieniu, historyjka wydawała się być całkiem realistyczna, dlatego też Krzysztof od razu w nią uwierzył. Nie przypuszczałam, że potrafię aż tak dobrze kłamać.
-Do czasu, aż zagoją się rany na Twojej pięknej buźce, będziesz pomagała barmanowi – prawdopodobnie to znaczy, że od razu nie wrócę „na zmywak”. – Potem znów będziesz tańczyć. Prawdę mówiąc, ulżyło mi. Nie chciałam od razu prezentować swojego ciała w takim stanie. Zacznijmy od tego, że ja w ogóle nie chcę go prezentować! Kiedyś uwolnię się stąd raz na zawsze i nikt już nie zmusi minie do tego, by wrócić do tego miejsca. Jednak muszę się przyporządkować i udawać, że jestem posłuszną dziewczynką, która czci swojego szefa i pracę, którą wykonuje.
Krzysztof odprowadził mnie do pokoju, w którym kiedyś miałam „przyjemność” mieszkać. Gdy zostałam sama, rzuciłam się na łóżko i zaczęłam szlochać. Chciałam wyzbyć się całej negatywnej energii, która powoli odpływała z każdą łzą. Nie rozumiałam, czym zasłużyłam sobie na podobne traktowanie. Czy sam fakt, ze jestem wychowanką domu dziecka, nie jest już krzywdzący? Jest. Nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, jak łatwo w bidulu stracić pewność siebie.

Podniosłam się z tapczanu i powędrowałam w kierunku stoliczka, na którym stało małe lustro oprawione w srebrny plastik. Nie kontrolowałam swoich ruchów, stałam się więźniem własnego ciała. Złapałam lusterko i z całej siły rzuciłam nim o podłogę. Przedmiot rozsypał się na wiele drobnych kawałków, a ja miałam wrażenie, że właśnie tak stało się z moją duszą. Uklęknęłam na ziemi i podniosłam fragment szkła. Przycisnęłam go do nadgarstka, czując chłód szkła. Coraz mocniej dociskając, przejechałam odłamkiem po skórze. Widząc wydobywającą się krew, poczułam się wolna. Nie zwracałam uwagi na towarzyszący ból. W tym momencie nic się już nie liczyło. Byłam tylko ja, mój ból, moja krew i moje myśli. Ja, mój, moja, moje… Nic więcej
~~~~~~~~~~~~
Zostałam nominowana do Liebest Blog Award przez niejaką Gruee. Dziękuję za pamięć i wyróżnienie :)
1. Jak długo prowadzisz bloga?
"Meis Litteris" prowadzę od 01.01.2015
2. Jaka jest twoja największa pasja?
Moją największą pasją jest oczywiście pisanie. Uwielbiam pisać nie tylko opowiadania, ale również artykuły, sprawozdania, scenariusze itp.
3. Gdybyś mogła cofnąć czas, jaką datę byś wybrał/a?
Nie cofnęłabym się w czasie. To co kiedyś zdarzyło się w moim życiu, wzmocniło mnie. Teraz każdy dzień u boku mojego chłopaka jest spełnieniem marzeń.
4. Ulubione jedzenie
Zapiekanka makaronowa i knedle słowackie *___*
5. Ulubiona książka
"Cień wiatru" Carlosa Ruiza Zafòna. Polecam również inne dzieła mojego mistrza.6. Ulubiony film
"Uprowadzenie Agaty" - stary, zapomniany film z przepiękną ścieżką dźwiękową7. Czy, gdybyś miał/a możliwości finansowe, wpłaciłabyś pieniądze na fundację charytatywną?
Oczywiście. Nie ma nic lepszego w pomaganiu i nie oczekiwaniu za to zapłaty.8. Od czego jesteś uzależniony/a?
Zdecydowanie Facebook!
9. Co sądzisz o przyjaźni damsko-męskiej (najbardziej sporny temat)?
Z doświadczenia wiem, że przyjaźń damsko-męska istnieje.10. Ulubiony sport
Moim ulubionym sportem jest oczywiście taniec. Dzięki niemu można przekazać nasze emocje, a także dobrze się bawić.11. Największe marzenie
Chciałabym być szczęśliwa i dawać szczęście innym.
Nominuję: http://oh-wow-fucking-reality.blogspot.com/  &  http://niedokoncaprawda.blogspot.com/
Pytania, na które musicie odpowiedzieć:
1. Co/kto jest motywatorem do pisania?
2. Czym kierowałaś się zakładając bloga?
3. Wykaż zależność między pisaniem bloga a dziurą ozonową.

Neda L.


niedziela, 15 lutego 2015

Kwiat na deszczu - rozdział IX

W noc po odwiedzinach mojej biologicznej matki miałam nie lada kłopot z zaśnięciem. Ciągle, bez jakiejkolwiek przerwy, analizowałam jej słowa. "Kochanie, to nie jest nasze ostatnie pożegnanie..." - co miała na myśli mówiąc to? Pewnie ma nadzieję na to, że jeszcze się zobaczymy. Zamykając swoje oczy, widziałam uradowany wzrok Anny. Ona naprawdę ucieszyła się z mojego przybycia. Tak bardzo obawiałam się braku akceptacji z jej strony, jednak nadaremnie. Mama pokładała nadzieję w to, że pewnego dnia zapukam do jej drzwi. Warto dłużej czekać, by potem bardziej rozkoszować się zaistniałą chwilą. Zamierzałam wykorzystać każdą cenną sekundę na rozmowy, ukradkowe uśmiechy i na miłość, której tak bardzo mi brakowało. Nie czułam się jak sierota, lecz jak najszczęśliwsza nastolatka na świecie. Wiedziałam, że niedługo muszę zgłosić się do ośrodka, w którym mieszkałam od urodzenia. Postanowiłam jednak zaczekać jeszcze kilka tygodni, by zawitać w bidulu jako osiemnastolatka, która ma życie u swoich stóp. Cały świat jest z mojej garści, on należy tylko do mnie. Ktoś kiedyś powiedział mi, że życie daje solidne kopy, które w rezultacie wzmacniają nas. Spotkanie matki było punktem kulminacyjnym, który przeważył nad moim losem. Teraz walczyłam o swoją przyszłość również dla niej. Nie mogłam zawieść siebie, a przede wszystkim Anny.
Dochodziła godzina czternasta. Skończyłam nakrywać do stołu, podczas gdy babcia wyjmowała z piekarnika piersi z kurczaka w marynacie ziołowej. Chwaląc aromat potrawy, a przede wszystkim jej smak - zjadłam cały obiad, a gdyby tego było mało, poprosiłam o dokładkę. Im więcej zjadłam, tym Zofia była szczęśliwsza. Czy to jest typowe zachowanie dla każdej babci - radość, gdy wnuk zjada dużą ilość jedzenia? Podając za przykład Zosię, to zachowanie kobiet jest całkowicie normalne.
-Babciu, to było przepyszne - rozpinając guzik od spodni, westchnęłam ciężko.
Zofia zaśmiała się głośno, po czym delikatnie poklepała mnie po dłoni. Jako deser-niespodzianka przygotowałam zapiekany rogalik z nadzieniem o smaku budyniu waniliowego oraz musu truskawkowego. Nie spodziewałam się, że słodka przekąska wyjdzie mi aż taka smaczna. Babcia wspominała czasy, kiedy to Anna próbowała nauczyć się piec ciastka korzenne. Podobno aż do teraz ma do nich uraz. Może jeśli sama zrobiłabym te ciasteczka, mama zmieniłaby o nich zdanie. Kiedy odpoczęłam po sytym obiedzie, wyszukałam w starej książce kucharskiej, o stronach poplamionych różnymi składnikami do ciasta, przepis na "Najlepsze Ciastka Korzenne Siostry Anieli"; nazwa ta rozśmieszyła mnie. Na różową sukienkę do kolan założyłam poszarzały już fartuszek, który miał ochronić moje ubranie przed niechcianymi zabrudzeniami. Zmieszałam wszystkie potrzebne składniki, uformowałam ciasto na blacie kuchennym, a chwilę potem foremkami wycinałam serduszka. Surowe ciastka ułożyłam na blasze, którą wsunęłam do rozgrzanego piekarnika. Podczas gdy moje ciasteczka "nabierały rumieńców", przeglądałam najnowszy wydruk Gali. Zosia prawdopodobnie bardzo lubiła znać wszystkie szczegóły z życia gwiazd. Ach ta Zosia...
Gdy ciasteczka były już gotowe, wyłożyłam je na czysty już blat i udekorowałam kropeczkami gorącej polewy czekoladowej. Moje arcydzieło wyglądało smakowicie, ale smak nie był porównywalny do wyglądu. Przełożyłam kilka z nich na talerz, który zaniosłam do salonu. Zauważyłam, że babcia zdrzemnęła się na kanapie; złapałam jasnobrązowy koc i przykryłam ją, by nie zmarzła podczas snu. Wróciłam do kuchni i sprzątnęłam okruszki, a także pozmywałam. Spakowałam kilka ciasteczek do pojemniczka na żywność, który zapakowałam do swojej torby. Wychodząc z domu, zostawiłam na stole kartkę, która informowała Zosię o braku mojej obecności i miejscu, w którym będę się znajdować. Byłam bardzo ciekawa, czy moje wypieki zasmakują Annie. Delikatnie zamknęłam za sobą drzwi, powoli przekręcając klucze w zamku. Nie wiem dlaczego, ale od momentu wyjścia z domu, dziwnie się czułam. Wydawało mi się, że jestem obserwowana. Jednak zignorowałam to i spokojna szłam na przystanek autobusowy. Na autobus musiałam poczekać minimum piętnaście minut. Przez ten czas obserwowałam ludzi, zastanawiając się dokąd tak biegną, gdzie się spieszą, gdzie pracują i czy mają rodziny. Każdy z nich ma swoją historię, inny powód do smutku i cieszy się z zupełnie innych rzeczy. Być może kiedyś, zupełnie przez przypadek zawiąże znajomość z jednym z nich. Życie przynosi nam wiele niespodzianek, które nie zawsze są przyjemne. Jednak poznanie matki to najlepszy prezent od losu, jaki kiedykolwiek dostałam. Nic lepszego nie mogłoby mnie spotkać. Kiedy przyjechał autobus, powoli podniosłam się z przystanku. Uważałam na zawartość torby, bo nie chciałam w żaden sposób uszkodzić ciasteczek. Wysiadając z pojazdu za bardzo myślałam, by nic im się nie stało, bo przestałam patrzeć pod nogi i potknęłam się o krawężnik. Na szczęście w utrzymaniu równowagi pomógł mi przystojny nieznajomy o nienagannej kruczoczarnej fryzurze. Podziękowałam za okazaną mi pomoc i spędzona uciekłam do szpitala. Zaczęłam żałować, że nie zapoznałam się z nim, ale czasu cofnąć nie mogę. Mogłabym poszukać go i biec za nim, ale ta opcja była sprzeczna z moim światopoglądem. To mężczyzna powinien zabiegać o względy kobiety, która mu się podoba. Nigdy nie powinno być odwrotnie. Mimo wszechobecnego w tych czasach feminizmu, zdania zmienić nie mogę. Będąc pod drzwiami do szpitalnej sali, zapukałam kilkukrotnie i powoli otworzyłam drzwi. Mama leżała z rozłożonymi rękoma, a wzrok wbiła w sufit. Była podłączona do kroplówki, która zawierała witaminy i leki potrzebne do złagodzenia bólu.
-Mamo, jak się czujesz? -zapytałam cicho. Ania spojrzała się na mnie i uśmiechnęła ciepło. Wyciągnęła wolną rękę i dała mi znać, bym usiadła na łóżku obok niej. Wykonałam to, co gestem zaproponowała kobieta. Spojrzała na moją torbę, którą ściskałam. Zupełnie zapomniałam o ciasteczkach, które specjalnie dla niej przygotowałam. Opowiedziałam jej o tym. Z chęcią spróbowała, a gdy przeżuwała, zamknęła oczy.
-Dziecko, dobrze, że nie odziedziczyłaś po mnie antytalentu do pieczenia i gotowania - zaśmiała się krótko i cicho. Każdy śmiech był dla niej wysiłkiem, a teraz nie powinna się przemęczać. Skosztowała kolejne ciasteczko, i kolejne, i kolejne... Tak bardzo jej zasmakowały, że zostały tylko trzy. Posiedziałam z nią przez chwilkę, lecz wiedziałam, że moja obecność zaburza spokój, którego tak bardzo potrzebuje. Żegnając się z nią, spytałam, czy czegoś potrzebuje. Ania poprosiła jedynie, bym często ją odwiedzała i przyniosła jakieś książki lub gazety, bo "nuda zeżre ją aż do kości".
Kiedy dochodziłam na przystanek autobusowy, zauważyłam autobus z mojej linii, który właśnie odjeżdża. Zaczęłam biec tak szybko jak potrafiłam, mając nadzieję, że dogonię pojazd lub kierowca zatrzyma się. Czując, jak moje płuca odmawiają posłuszeństwa, zwolniłam bieg, a w rezultacie powoli szłam. Zatrzymałam się i ze spuszczoną głową wróciłam na przystanek. Cholerny autobus, nie mógł zaczekać dwóch minut?
Czekając na kolejny miejski autobus, patrzyłam na małą dziewczynkę, która zbierała kamyczki i podawała je swojej mamie. Szkrab z dwoma kucykami na głowie spojrzał się na mnie. Uśmiechnęłam się do niej, a ona niepewnie podeszła do mnie i podała kamyczek. Jej mama zaśmiała się, a ona uciekła do kobiety.
-Bardzo Ci dziękuję. Mam na imię Kalina, a Ty? -zagaiłam.
-Natalka... -odpowiedziała cichutko zza zgrabnej nogi swojej opiekunki. -Tatuś nauczył mnie piosenki o kalinie. Chcesz posłuchać?
Powiedziałam, że tak. Cóż innego mogłam zrobić? Dziewczynka podeszła wolnym krokiem i spojrzała na matkę. Natalka przytaknęła główką i wzięła duży wdech.
-Kalina malina w lesie rozkwitała...
Matka dziewczynki oraz ja parsknęłyśmy śmiechem, którego w żaden sposób nie dało się opanować. Dziewczynka z przerażeniem pobiegła do kobiety, która nadal śmiejąc się, wzięła ją na ręce i mocno przytuliła. Podjechał autobus, a Natalka wraz z matką wsiadły do niego. Pomachałam dziewczynce na pożegnanie, a ona dłonią przesłoniła swoje oczy. Biedne dziecko, tak się zawstydziło...
Na mój środek transportu musiałam jeszcze zaczekać, a nie miałam żadnych pomysłów jak spędzić czas oczekiwania. Nie miałam przy sobie żadnej gazety, żadnej książki, żadnego przystojniaka...
Zauważyłam wolno hamującą srebrną Audi, która przypomniała mi porwanie z domu dziecka. Nie mogłam bać się każdego samochodu, bo wpadłabym w paranoję. Auto zatrzymało się obok przystanku. Drzwi od strony pasażera otworzyły się, a z nich wysiadł czarnowłosy mężczyzna odziany w ciemne jeansy i skórzaną kurtkę. Jego oczy przysłaniały czarne okulary, a w dłoni trzymał mapę. Nieznajomy zbliżał się do mnie, a ja nie miałam nic przeciwko.
-Przepraszam, czy mogłabyś mi pomóc? -powiedział z daleka. Uśmiechnęłam się i zgodziłam się udzielić pomocy. Podeszłam do niego blisko, a on pokazał mi ulicę na mapie, która znajdowała się dokładnie po naszej lewej stronie. Odwróciłam się w tym kierunku i wyciągnęłam rękę , by wskazać dokładne miejsce. Nagle poczułam mokrą tkaninę dotykającą mojej twarzy. Próbowałam odejść kilka kroków, ale mężczyzna trzymał moje ręce. Serce biło coraz szybciej, skóra pobladła, a ja niewiele myśląc, robiłam szybsze wdechy. Mimo to, że opadłam z sił, próbowałam wyzwolić się z ramion oprawcy. Obraz rozmazywał się przed oczami, a płuca domagały się większej ilości tlenu, niż dostawały.
-Wrócisz tam, gdzie twoje miejsce, suko - usłyszałam. Starałam się nie stracić przytomności i walczyłam z samą sobą. Zabrakło mi oddechu. Poddałam się.