niedziela, 1 marca 2015

Kwiat na deszczu - rozdział XI

Czerwona strużka krwi powoli spływała z ran nadgarstka. Ból temu towarzyszący na chwilę odwrócił moją uwagę od problemów dnia codziennego. W tamtym momencie wydawało mi się, że to co zrobiłam, było najlepszym rozwiązaniem. Jednak chwile później zaczęłam tego żałować. Czemu pomyślałam, że to mi pomoże? Wstydziłam się. Pocięłam się, czyli przegrałam walkę. A ja nigdy nie przegrywam. Często potykam się, ale idę dalej i nie daję satysfakcji moim wrogom. Widok krwi uspokoi mnie na chwilę, ale co potem? Obiecałam sobie, że nigdy więcej nie będę odreagowywać stresu w ten sposób. Bo właśnie to mogło doprowadzić mnie do całkowitej ruiny. Co jeśli przez cały czas myślałabym o tym, by znaleźć sposobność na okaleczenie się? Co jeśli uzależnię się? Co jeśli zostaną blizny? Co jeśli…?
Podeszłam do stojącej na komodzie wieży i uruchomiłam ją. Chciałam wyciszyć swoje myśli i wsłuchiwać się w melodię, która miałaby ukoić moje skołatane nerwy. Muzyka wypełniła cały pokój, a ja zamknęłam oczy i rozkoszowałam się tą chwilą.
„Okłamali mnie z nadzieją,
Że uwierzyłem i przestanę chcieć.
Muszę leczyć się na ból i strach.
Gdzie jest człowiek, który z siebie sam, pokaże mi jak?”
Tekst poruszył mnie. Sprawił, że moje oczy zwilgotniały od łez. Czemu znów mnie okłamali? Nie mogę być tak łatwowierna i naiwna. Nie powinnam przy każdej okazji dać się ogłupiać. W tym miejscu nie mam żadnego wsparcia, więc nie mogłam liczyć na pomoc. Sama musiałam stawić czoła codzienności i nie poddawać się. Nie będę dziś płakać, nie będę się smucić, nie będę żałosną dziewczynką. Nagle poczułam w sobie przypływ energii, która motywowała mnie do zmiany tego, co się wokół mnie dzieje. Całe życie jest tylko w moich rękach i absolutnie nikt nie ma prawa tego zmieniać. Nie poddam się, lecz będę walczyć każdego dnia o to, by znów stać się wolnym człowiekiem.
Drzwi do pokoju otworzyły się, a w progu stanęła Sara – dziewczyna, która wprowadziła mnie w brudny świat klubu dla bogatych mężczyzn. Podbiegła do mnie, złapała za nadgarstek z zaschniętą krwią i podeszła do wieży, żeby ściszyć muzykę. Chusteczkami i wodą z butelki myła zakrwawione ciało, a gdy spojrzała mi prosto w oczy zapytała, czemu to zrobiłam. Nie potrafiłam udzielić jej konkretnej, znaczącej odpowiedzi. Moje zdania wydawały się być lakonicznie. Próbowałam wyjaśnić jej, że zrobiłam to zupełnie przypadkowo i sama nie wiem, co mną kierowało. Z każdą sekundą wstydziłam się coraz bardziej, chciałam zapaść się pod ziemię. Przed chwilą obiecywałam sobie, że nikomu nie pokażę własnych słabości, a właśnie obca mi osoba pomagała mi.
- Zostaw mnie samą, proszę – szepnęłam Sarze do ucha. Nie potrzebowałam niczyjej litości, a na pewno nie dziewczyny, która od dawna pracuje w tym miejscu i do tej pory nie potrafiła się z niego wydostać. Sara najwidoczniej nie miała zamiaru opuścić pomieszczenia i puściła moją prośbę w niepamięć. Po raz kolejny, lecz tym razem głośniej, poprosiłam ją o wyjście stąd. Tym razem nie zaprzeczała i posłusznie wyszła z pokoju. Nareszcie byłam sama. Nie potrzebowałam żadnego wsparcia ani słów pocieszenia. Powinnam obmyślić plan kolejnej ucieczki, lecz nie miałam na to siły. Powłócząc nogami, weszłam na łóżko i przyłożyłam twarz do poduszki. W tamtym momencie zatęskniłam za Anną. Pragnęłam poczuć jej dotyk i usłyszeć z jej ust, że wszystko jeszcze się ułoży. Nie zależy mi na sławie i pieniądzach, ale na bliskości mamy. Dopiero co ją poznałam, a już musiałam się z nią pożegnać na długi okres czasu. Ale na pewno nie na zawsze. Kiedy znów się spotkamy, Anna będzie żyć i z dnia na dzień jej stan zdrowia będzie się polepszał. Wiara w to sprawiała, że miałam ochotę walczyć i mimo upadków, nigdy się nie poddać. Gorące, słone łzy spływające po moich policzkach coraz bardziej przybliżały mnie do snu.
Następnego ranka obudził mnie hałas w pokoju. Otworzyłam oczy i powoli podniosłam się  z łóżka, by ujrzeć powód mojego wczesnego rozbudzenia. W pokoju wszystko było w stanie nienaruszonym, więc coś musiało upaść na dole. Ciekawa tego co się stało, wyszłam na korytarz. Na półpiętrze słychać było donośne głosy.
-Wezwij karetkę! – ktoś głośno krzyknął. Domyśliłam się, że musiał stać się nieszczęśliwy wypadek. Zeszłam po schodach, by lepiej się przyjrzeć zaistniałej sytuacji. Nagle poczułam jak moje oczy wypełniają się słoną cieczą. Serce biło coraz szybciej, a ręce trzęsły się z przerażenia. Nie wierzyłam w to co zobaczyłam. Na płytkach w samym centrum korytarza leżał Marcin w dziwnej pozycji.
Kilkanaście metrów nad nim znajdowała się balustrada, z której prawdopodobnie spadł. Z jego ust sączyła się krew, a szyja była przekręcona w prawą stronę. Jak najszybciej skierowałam się w jego stronę, by sprawdzić, czy to na pewno on i czy nic poważnego mu się nie stało. Zbliżając się do niego, ludzie ustępowali mi i odsuwali się na boki. Uklęknęłam przy nim i szepnęłam „wujku, co się stało?”. Jednak on nic nie odpowiedział. Miałam wrażenie, że przestał oddychać. Dwa palce przyłożyłam do jego szyi, by poczuć jego puls, który powoli stawał się coraz mniej wyczuwalny. Rozpięłam jego skórzaną kurtkę, położyłam rękę na jego mostku, po czym przystąpiłam do masażu serca. 2 wdechy. 30 uciśnięć, 2 wdechy. 30 uciśnięć, 2 wdechy. 30 uciśnięć…
Z każdym uciśnięciem słabłam i brakowało mi siły. Jednak nie poddawałam się i dalej walczyłam o jego życie. Musiałam uratować kogoś, kto dał mi szansę poznać biologiczną matkę. W tej chwili nie liczyło się, ile krzywd mi wyrządził. To dzięki niemu przeżyłam kilka najpiękniejszych dni mojego życia. Jestem mu za to wdzięczna i nie pozwolę, by odszedł już raz na zawsze.
Nagle poczułam, jak ktoś łapie mnie za ramię i odciąga od Marcina. Próbowałam się wyrwać i krzyczeć, by ponownie wykonać resuscytację. Zobaczyłam ratowników, którzy podbiegają do niego. Uspokoiłam się, bo wiedziałam, że teraz oni mu pomogą. To dlatego ktoś oddala mnie od Marcina. Po prostu chciał, żebym nie przeszkadzała lekarzom w walce o życie leżącego na ziemi człowieka. Odwróciłam się od nich, ponieważ nie mogłam już patrzeć na zakrwawione ciało wujka. Tak, wujka. Przecież Marcin to mój wujek.
-9:54 – ktoś głośno powiedział. –Zgon spowodowany upadkiem z wysokości.
Zgon? Wydawało mi się, że się przesłyszałam. Odwróciłam się z powrotem i ujrzałam, że jeden z ratowników idzie w kierunku Marcina z czarną paczuszką w dłoni. Nachylił się ku niemu i rozłożył zawiniątko. Jak się okazało, to nie było nic innego jak worek na ciało. Jednym, aczkolwiek pewnym ruchem wyrwałam się mężczyźnie, który trzymał mnie za ramię. Szybkim krokiem znalazłam się przy mężczyźnie i złapałam Marcina za twarz. Co chwilę powtarzałam, by ratownicy coś zrobili, by mu pomogli. Jednak nikt nie drgnął, wszyscy spuścili wzrok. Nie przyjechali tu po to, by stwierdzać zgon, tylko po to, by mu pomóc.
-Wujku, proszę, nie odchodź – szepnęłam Marcinowi do ucha. Z każdą chwilą jego ciało stawało się coraz chłodniejsze. – Proszę, nie zostawiaj mnie tu samej…
Gorące łzy spływały po moich policzkach na jego usta. Ktoś ponownie szarpnął mnie do tyłu. Jednak nie dałam się tak łatwo i przytulałam Marcina do swojego ciała. Kolejne szarpnięcie było już silniejsze i nie dałam rady już walczyć. Odwróciłam się i ujrzałam, że w powietrzu trzyma mnie Jurek, jeden z ochroniarzy klubu. Kroczył ze mną w kierunku mojego pokoju. Co chwilę kopałam go i próbowałam się wyrwać. Nie chciałam, by w tej ważne i smutnej chwili, oddzielali mnie od mojego chrzestnego. Pragnęłam przytulić go i podziękować, jednak nikt nie chciał mnie wysłuchać i zrozumieć. Dla nich ważniejsze było to, żeby pozbyć się krzyczącej i zapłakanej striptizerki, która histeryzowała.
- Wujku, nie zostawiaj mnie, proszę! –ciągle krzycząc, powtarzałam te słowa. Niestety, wszystko poszło na marne. Coraz ciszej wypowiadałam formułkę, dławiąc się łzami.
Jurek zaprowadził mnie do pokoju i zostawił mnie w nim samą. Spojrzałam na kilka kawałków rozbitego lustra i podeszłam do nich. Wzięłam jeden z nich do ręki i przyłożyłam do nadgarstka.
-Nigdy więcej tego nie zrobię – wyszeptałam, a potem wyrzuciłam odłamek do stojącego obok grzejnika okna. To samo zrobiłam z pozostałymi fragmentami lustra. Nie chciałam w ten sposób żegnać się z Marcinem. On by tego nie chciał. Mimo, że nie był najlepszym człowiekiem, pomógł mi odnaleźć to, czego szukałam przez całe życie.
Nie wierzyłam, że w ciągu dwudziestu czterech godzin może zdarzyć się aż tyle złego. Pocięłam się. Marcin nie żyje. Anna i Zofia martwią się.
Byłam bezsilna wobec otaczającej mnie rzeczywistości. Wydostanie się z tego miejsca wydawało mi się być niemożliwe. Sama nie dam rady uciec stąd. Nie mam nikogo, kto zainteresowałby się moim losem. Miałam pretensje do wychowawców z domu dziecka o to, że przez tyle czasu nie udało mi się mnie odnaleźć. Może nie chcą mnie szukać? Zwolniło się miejsce, więc pewnie są zadowoleni. Padłam na ziemię na kolana. Złożyłam ręce i zamknęłam oczy, a w płuca nabrałam powietrza.

-Ojcze nasz…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz