Czerwona strużka krwi powoli
spływała z ran nadgarstka. Ból temu towarzyszący na chwilę odwrócił moją uwagę
od problemów dnia codziennego. W tamtym momencie wydawało mi się, że to co
zrobiłam, było najlepszym rozwiązaniem. Jednak chwile później zaczęłam tego
żałować. Czemu pomyślałam, że to mi pomoże? Wstydziłam się. Pocięłam się, czyli
przegrałam walkę. A ja nigdy nie przegrywam. Często potykam się, ale idę dalej
i nie daję satysfakcji moim wrogom. Widok krwi uspokoi mnie na chwilę, ale co
potem? Obiecałam sobie, że nigdy więcej nie będę odreagowywać stresu w ten
sposób. Bo właśnie to mogło doprowadzić mnie do całkowitej ruiny. Co jeśli przez
cały czas myślałabym o tym, by znaleźć sposobność na okaleczenie się? Co jeśli
uzależnię się? Co jeśli zostaną blizny? Co jeśli…?
Podeszłam do stojącej na
komodzie wieży i uruchomiłam ją. Chciałam wyciszyć swoje myśli i wsłuchiwać się
w melodię, która miałaby ukoić moje skołatane nerwy. Muzyka wypełniła cały
pokój, a ja zamknęłam oczy i rozkoszowałam się tą chwilą.
„Okłamali mnie z nadzieją,
Że uwierzyłem i przestanę chcieć.
Muszę leczyć się na ból i strach.
Gdzie jest człowiek, który z siebie sam, pokaże mi jak?”
Tekst poruszył mnie. Sprawił,
że moje oczy zwilgotniały od łez. Czemu znów mnie okłamali? Nie mogę być tak
łatwowierna i naiwna. Nie powinnam przy każdej okazji dać się ogłupiać. W tym
miejscu nie mam żadnego wsparcia, więc nie mogłam liczyć na pomoc. Sama
musiałam stawić czoła codzienności i nie poddawać się. Nie będę dziś płakać,
nie będę się smucić, nie będę żałosną dziewczynką. Nagle poczułam w sobie
przypływ energii, która motywowała mnie do zmiany tego, co się wokół mnie
dzieje. Całe życie jest tylko w moich rękach i absolutnie nikt nie ma prawa
tego zmieniać. Nie poddam się, lecz będę walczyć każdego dnia o to, by znów
stać się wolnym człowiekiem.
Drzwi do pokoju otworzyły się,
a w progu stanęła Sara – dziewczyna, która wprowadziła mnie w brudny świat
klubu dla bogatych mężczyzn. Podbiegła do mnie, złapała za nadgarstek z
zaschniętą krwią i podeszła do wieży, żeby ściszyć muzykę. Chusteczkami i wodą
z butelki myła zakrwawione ciało, a gdy spojrzała mi prosto w oczy zapytała,
czemu to zrobiłam. Nie potrafiłam udzielić jej konkretnej, znaczącej
odpowiedzi. Moje zdania wydawały się być lakonicznie. Próbowałam wyjaśnić jej,
że zrobiłam to zupełnie przypadkowo i sama nie wiem, co mną kierowało. Z każdą
sekundą wstydziłam się coraz bardziej, chciałam zapaść się pod ziemię. Przed
chwilą obiecywałam sobie, że nikomu nie pokażę własnych słabości, a właśnie
obca mi osoba pomagała mi.
- Zostaw mnie samą, proszę –
szepnęłam Sarze do ucha. Nie potrzebowałam niczyjej litości, a na pewno nie
dziewczyny, która od dawna pracuje w tym miejscu i do tej pory nie potrafiła
się z niego wydostać. Sara najwidoczniej nie miała zamiaru opuścić
pomieszczenia i puściła moją prośbę w niepamięć. Po raz kolejny, lecz tym razem
głośniej, poprosiłam ją o wyjście stąd. Tym razem nie zaprzeczała i posłusznie
wyszła z pokoju. Nareszcie byłam sama. Nie potrzebowałam żadnego wsparcia ani
słów pocieszenia. Powinnam obmyślić plan kolejnej ucieczki, lecz nie miałam na
to siły. Powłócząc nogami, weszłam na łóżko i przyłożyłam twarz do poduszki. W
tamtym momencie zatęskniłam za Anną. Pragnęłam poczuć jej dotyk i usłyszeć z
jej ust, że wszystko jeszcze się ułoży. Nie zależy mi na sławie i pieniądzach,
ale na bliskości mamy. Dopiero co ją poznałam, a już musiałam się z nią
pożegnać na długi okres czasu. Ale na pewno nie na zawsze. Kiedy znów się
spotkamy, Anna będzie żyć i z dnia na dzień jej stan zdrowia będzie się
polepszał. Wiara w to sprawiała, że miałam ochotę walczyć i mimo upadków, nigdy
się nie poddać. Gorące, słone łzy spływające po moich policzkach coraz bardziej
przybliżały mnie do snu.
Następnego ranka obudził mnie
hałas w pokoju. Otworzyłam oczy i powoli podniosłam się z łóżka, by ujrzeć powód mojego wczesnego
rozbudzenia. W pokoju wszystko było w stanie nienaruszonym, więc coś musiało
upaść na dole. Ciekawa tego co się stało, wyszłam na korytarz. Na półpiętrze
słychać było donośne głosy.
-Wezwij karetkę! – ktoś głośno
krzyknął. Domyśliłam się, że musiał stać się nieszczęśliwy wypadek. Zeszłam po
schodach, by lepiej się przyjrzeć zaistniałej sytuacji. Nagle poczułam jak moje
oczy wypełniają się słoną cieczą. Serce biło coraz szybciej, a ręce trzęsły się
z przerażenia. Nie wierzyłam w to co zobaczyłam. Na płytkach w samym centrum
korytarza leżał Marcin w dziwnej pozycji.
Kilkanaście metrów nad nim
znajdowała się balustrada, z której prawdopodobnie spadł. Z jego ust sączyła
się krew, a szyja była przekręcona w prawą stronę. Jak najszybciej skierowałam
się w jego stronę, by sprawdzić, czy to na pewno on i czy nic poważnego mu się
nie stało. Zbliżając się do niego, ludzie ustępowali mi i odsuwali się na boki.
Uklęknęłam przy nim i szepnęłam „wujku, co się stało?”. Jednak on nic nie
odpowiedział. Miałam wrażenie, że przestał oddychać. Dwa palce przyłożyłam do
jego szyi, by poczuć jego puls, który powoli stawał się coraz mniej wyczuwalny.
Rozpięłam jego skórzaną kurtkę, położyłam rękę na jego mostku, po czym
przystąpiłam do masażu serca. 2 wdechy. 30 uciśnięć, 2 wdechy. 30 uciśnięć, 2
wdechy. 30 uciśnięć…
Z każdym uciśnięciem słabłam i
brakowało mi siły. Jednak nie poddawałam się i dalej walczyłam o jego życie.
Musiałam uratować kogoś, kto dał mi szansę poznać biologiczną matkę. W tej
chwili nie liczyło się, ile krzywd mi wyrządził. To dzięki niemu przeżyłam
kilka najpiękniejszych dni mojego życia. Jestem mu za to wdzięczna i nie
pozwolę, by odszedł już raz na zawsze.
Nagle poczułam, jak ktoś łapie
mnie za ramię i odciąga od Marcina. Próbowałam się wyrwać i krzyczeć, by
ponownie wykonać resuscytację. Zobaczyłam ratowników, którzy podbiegają do niego.
Uspokoiłam się, bo wiedziałam, że teraz oni mu pomogą. To dlatego ktoś oddala
mnie od Marcina. Po prostu chciał, żebym nie przeszkadzała lekarzom w walce o
życie leżącego na ziemi człowieka. Odwróciłam się od nich, ponieważ nie mogłam
już patrzeć na zakrwawione ciało wujka. Tak, wujka. Przecież Marcin to mój
wujek.
-9:54 – ktoś głośno
powiedział. –Zgon spowodowany upadkiem z wysokości.
Zgon? Wydawało mi się, że się
przesłyszałam. Odwróciłam się z powrotem i ujrzałam, że jeden z ratowników
idzie w kierunku Marcina z czarną paczuszką w dłoni. Nachylił się ku niemu i
rozłożył zawiniątko. Jak się okazało, to nie było nic innego jak worek na
ciało. Jednym, aczkolwiek pewnym ruchem wyrwałam się mężczyźnie, który trzymał
mnie za ramię. Szybkim krokiem znalazłam się przy mężczyźnie i złapałam Marcina
za twarz. Co chwilę powtarzałam, by ratownicy coś zrobili, by mu pomogli.
Jednak nikt nie drgnął, wszyscy spuścili wzrok. Nie przyjechali tu po to, by
stwierdzać zgon, tylko po to, by mu pomóc.
-Wujku, proszę, nie odchodź –
szepnęłam Marcinowi do ucha. Z każdą chwilą jego ciało stawało się coraz
chłodniejsze. – Proszę, nie zostawiaj mnie tu samej…
Gorące łzy spływały po moich
policzkach na jego usta. Ktoś ponownie szarpnął mnie do tyłu. Jednak nie dałam
się tak łatwo i przytulałam Marcina do swojego ciała. Kolejne szarpnięcie było
już silniejsze i nie dałam rady już walczyć. Odwróciłam się i ujrzałam, że w
powietrzu trzyma mnie Jurek, jeden z ochroniarzy klubu. Kroczył ze mną w
kierunku mojego pokoju. Co chwilę kopałam go i próbowałam się wyrwać. Nie
chciałam, by w tej ważne i smutnej chwili, oddzielali mnie od mojego
chrzestnego. Pragnęłam przytulić go i podziękować, jednak nikt nie chciał mnie
wysłuchać i zrozumieć. Dla nich ważniejsze było to, żeby pozbyć się krzyczącej
i zapłakanej striptizerki, która histeryzowała.
- Wujku, nie zostawiaj mnie,
proszę! –ciągle krzycząc, powtarzałam te słowa. Niestety, wszystko poszło na
marne. Coraz ciszej wypowiadałam formułkę, dławiąc się łzami.
Jurek zaprowadził mnie do
pokoju i zostawił mnie w nim samą. Spojrzałam na kilka kawałków rozbitego
lustra i podeszłam do nich. Wzięłam jeden z nich do ręki i przyłożyłam do
nadgarstka.
-Nigdy więcej tego nie zrobię
– wyszeptałam, a potem wyrzuciłam odłamek do stojącego obok grzejnika okna. To
samo zrobiłam z pozostałymi fragmentami lustra. Nie chciałam w ten sposób
żegnać się z Marcinem. On by tego nie chciał. Mimo, że nie był najlepszym
człowiekiem, pomógł mi odnaleźć to, czego szukałam przez całe życie.
Nie wierzyłam, że w ciągu
dwudziestu czterech godzin może zdarzyć się aż tyle złego. Pocięłam się. Marcin
nie żyje. Anna i Zofia martwią się.
Byłam bezsilna wobec
otaczającej mnie rzeczywistości. Wydostanie się z tego miejsca wydawało mi się
być niemożliwe. Sama nie dam rady uciec stąd. Nie mam nikogo, kto
zainteresowałby się moim losem. Miałam pretensje do wychowawców z domu dziecka
o to, że przez tyle czasu nie udało mi się mnie odnaleźć. Może nie chcą mnie
szukać? Zwolniło się miejsce, więc pewnie są zadowoleni. Padłam na ziemię na kolana.
Złożyłam ręce i zamknęłam oczy, a w płuca nabrałam powietrza.
-Ojcze nasz…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz