niedziela, 1 lutego 2015

Kwiat na deszczu - rozdział VII



Obraz przyrody, mijające nas światła samochodów i piesi rozmazywali się przez zakropioną deszczem szybę auta. Siedziałam na tylnym fotelu sama i przysłuchiwałam się luźnej rozmowy mężczyzn  o różnych markach samochodowych, którą czasem zagłuszała płynąca z radia muzyka. Co jakiś czas Marcin i jego znajomy wybuchali przerażająco głośnym śmiechem. Jednak ja nie byłam tak wesoła i roześmiana jak oni. Rozmyślałam o kilku tygodniach pracy w klubie. Nie mogłam nigdzie wyjść, byłam zmuszona do tańca przed obcymi, nie traktowano mnie z szacunkiem… Czy to, że teraz gdzieś jedziemy oznacza, że właśnie nadszedł kolejny etap mojej pracy i prezentacja ciała na rurze już nie wystarcza? Prawdopodobnie nie. Jak uciec? Jak się uwolnić? Jak nie dopuścić do tego faktu? Nie rozumiałam zachowania Marcina. Udaje porządnego człowieka z mocnymi zasadami, obiecuje coś, o czym tak bardzo marzę. Tak naprawdę jest nikim. Jest zwykłym robakiem, którego można zgnieść butem, rozdeptać go, a i tak nie będzie nikomu przykro po jego stracie. Nikt nie będzie płakał, gdy jego zabraknie. Nikt. Jak można do tego doprowadzić? Jak można być kimś tak okrutnym i mieć serce z kamienia? Marcin to człowiek bezlitosny i zimny. Zamydlił mi oczy, bym nie sprawiała problemów   w drodze do klienta. Nigdy mu tego nie wybaczę. Tak bardzo nie chciałam poczuć dotyku nieznajomego na swojej skórze. Tak bardzo bałam się tego, co za chwilę miało nadejść. Tak bardzo…
Czułam jak oczy powoli wypełniają się łzami. Wiedziałam, że nie mogę się rozpłakać i nie mogę dać satysfakcji Marcinowi ze swojej słabości. Jestem silną dziewczyną i nie pozwolę się skrzywdzić. Jestem Kaliną, a nie zwykłą nastolatką. Nie poddam się łatwo, będę walczyć…
Poczułam, że auto powoli hamuje i wjeżdża na chodnik. Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam świecące słońce, któremu już nie towarzyszył deszcz. Staliśmy przed piętrowym domem z czerwonej cegły z pięknym, dużym ogrodem. Zdziwiłam się, że klient tak bardzo dba o kwiaty posadzone na działce.
Lecz w tym momencie raczej nie powinnam zakrzątać myśli o roślinach. Właśnie tu i teraz miałam odważyć się, by przeciwstawić się z decyzją Marcina i nie dać się skrzywdzić. Szukałam słów do argumentów, którymi mogłabym z nim walczyć. Lecz nic nie przychodziło mi do głowy.
-Wysiadaj –usłyszałam głos dobiegający z miejsca pasażera. Nie powiedział tego w sposób delikatny, zresztą szorstko też nie. Powiedział to… normalnie? Tak, normalnie. Wydało mi się to dość dziwne, ponieważ nie sądziłam, że Marcin kiedykolwiek odezwie się do mnie podobnym tonem. A więc już czas. To czas, by pokazać mu, że szanuję sama siebie i nie pozwolę na takie traktowanie. Mężczyzna wysiadł z samochodu, a po chwili otworzył mi drzwi. Kiedy stałam już na ulicy, zbliżył się do mnie. Właśnie w tym momencie miałam wygłosić przemową mówiącą na temat szacunku do kobiet, lecz stało się coś nieprzewidzianego. Marcin ujął mnie delikatnie za szyję i pocałował w czoło. Nie rozumiałam jego gestu, a ni tego, co mógłby on oznaczać. Szepnął mi na ucho, bym się nie bała i sobie poradziła, a on trzyma za mnie kciuki. Po tych słowach, mężczyzna wszedł do auta. Zapewne czekali, bym weszła na podwórko. Nic innego mi nie pozostało. Weszłam przez metalową furtkę i wspięłam się po marmurowych schodach. Kilkukrotnie zapukałam w drzwi i czekałam na kogoś, kto wpuściłby mnie do środka. Gdy przez pewną chwilę nikł nie otwierał, zerknęłam w kierunku auta. Nadal stało w tym samym miejscu, a mężczyźni obserwowali mnie czujnym okiem. Usłyszałam charakterystyczny odgłos przesuwania zamkiem. Zza drzwi przez mały lufcik spojrzała na mnie starsza kobieta. Kiedy spojrzała na mnie, spytała kim jestem. Zaskoczona pojawieniem się staruszki, przedstawiłam się, a następnie spojrzałam za siebie. Auta już nie było. Oznaczało to wolność. Chciałam jedynie wyjaśnić zajście z ową kobietą i wytłumaczyć jej, że pewnie pomyliłam adresy. Kobieta zamknęła drzwi, by zdjąć z nich zamek. Cała blada wyszła przed dom; pomyślałam, że za chwilę zemdleje. Nieznajoma przybliżyła się do mnie i ponownie poprosiła, bym przedstawiła się jej. Nie widziałam w tym większego sensu, ale po raz kolejny podałam swoje personalia. Kobieta rozpłakała się i rzuciła mi się na szyję. Będąc w szoku, nie wiedziałam co mam zrobić. Niepewnym ruchem poklepałam ją po plecach i wyjaśniłam, że nic z tego nie rozumiem. Jednak ona nie chciała nic mówić. Zapłakana zaprosiła mnie na herbatę i domowe ciasteczka. Nie mogąc odmówić staruszce, zgodziłam się. Weszłam na korytarz, w którym zdecydowania dominowała czerwień. Kilka kroków dalej znajdował się dość duży salon w kolorze pistacjowym, w którym aż roiło się od zdjęć w ramkach. Na kominku znajdowało się około piętnaście ramek z czarno-białymi fotografiami, które przedstawiały różne sytuacje z dnia codziennego, np. dwójkę dzieci myjących się w sporej misce. Usiadłam na skórzanej kanapie, która nie pasowała do wystroju wnętrza. Spojrzałam jak staruszka idzie ku mnie z porcelanową filiżanką w czerwone maki, trzymając w drugiej dłoni stos ciasteczek. Usiłowałam pomóc jej, lecz ona podziękowała. Gdy usiadła obok mnie, poczułam jej miętowy oddech. Kobieta spojrzała mi prosto w oczy, po czym przedstawiła się. Jej głos był ciepły, delikatny   i uspokajający. Miałam wrażenie, że tak dobrze go znam. W jej towarzystwie nie byłam skrępowana, lecz odprężona. Było w niej coś takiego, co nie pozwalało na niepotrzebny stres.
Kolejne minuty mijały w milczeniu. Słychać było jedynie przesuwające się wskazówki wielkiego zegara oraz pojedyncze łyki ciepłego napoju. Postanowiłam przerwać tę ciszę, jednak nie wiedziałam jakich użyć słów. Kobieta widząc moja próbę podjęcia się rozmowy, uśmiechnęła się i jako pierwsza zabrała głos. Byłam jej za to wdzięczna, bo w przeciwności do mnie przyszło jej to naturalnie.
-Jak znalazłaś się pod moim domem? – zagaiła. Odpowiedziałam jej, że pewien człowiek obiecał mi pomoc, jednak okłamał mnie. Nagle kobieta przytuliła mnie. Prawdopodobnie był to odruch wyrażający litość. Spytała, jak nazywa się ten mężczyzna, a ja posłusznie odpowiedziałam. Kobieta przybrała niepokojący wyraz twarzy, zmarszczyła czoło i podbródek, przez co wydawało się, że jej zmarszczki są duże większe niż w rzeczywistości.
-Co wiesz o Ani Górskiej? – zapytała niespodziewanie. Gdzieś słyszałam to nazwisko. Tam, znam to… Chwileczkę, czy tak właśnie nie nazywa się moja biologiczna matka? Tak! To na pewno jej nazwisko. Po chwili zastanowienia odpowiedziałam, a ona uśmiechnęła się. Nie wiedziałam, czemu zadała to pytanie. Czy ona mnie zna? Czy ona zna moją matkę?
-Dlaczego Pani o to pyta?
-Mów mi babciu.
Babciu? O czym mówi tak kobieta? Jak to możliwe? Jeśli ona jest moją babcią, to ja jestem jej wnuczką. To chyba oczywiste. A więc mam rodzinę. Wszystko wskazuje na to, że Marcin nie kłamał. Pomógł mi, chociaż nie wierzyłam w to. Dotrzymał obietnicy, a ja przykleiłam mu plakietkę „nieczuły facet”. Nie doceniłam go wcześniej. Pewnie do samego końca chciał, bym bała się tego, co ma za chwilę nastąpić. W pewnym sensie zrobił mi niespodziankę.
Rozmawiałam z Zofią, moją babcią, o moim przeżyciu. Opowiedziałam jej o tym, co działo się w klubie, jak się do niego dostałam i o życiu w domu dziecka. Przy każdym słowie widziałam cierpienie na jej twarzy. Bolało ją to, że tak wiele przykrych rzeczy spotkało właśnie mnie. Byłam jej wnuczką, nie mogła zostać obojętna na moje cierpienie. Przy okazji opowiedziała mi w kilku słowach o naszej rodzinie. Jej mąż, a mój dziadek – Jerzy, zmarł cztery lata temu. Od tego czasu jest samotna. Wspomniała o swojej drugiej córce, o której mówił mi Marcin. Sylwia, moja chrzestna, mieszka w Krakowie i ma szczęśliwą rodzinę. Nie wiem czemu, ale babcia nie wspominała o mojej matce. Być może już nie uważała jej za swoją córkę, po tym wszystkim co zrobiła.
-Co teraz dzieje się z Anną? – niepewnie spytałam. Poczułam, że poruszyłam wrażliwy temat. Jednak nie mogłam odpuścić, tak bardzo chciałam wiedzieć, co się z nią dzieje. Kobieta nagle posmutniała      i pogłaskała po grzbiecie rudego kota, który właśnie wskoczył na kanapę.
-Ania jest w szpitalu –szepnęła. – Od kilku miesięcy choruje na raka trzustki.
Mój świat właśnie legł w gruzach. Wszystko przewróciło się do góry nogami. Pragnęłam jak najszybciej się z nią zobaczyć, zapytać jak się czuję i czy o mnie pamięta. Pomyślałam, że teraz potrzebuje mnie najbardziej. Wiedziałam, że rak trzustki to nie przelewki. Wyleczenie tego nowotworu jest niemal niemożliwe. Najczęściej kończy się to śmiercią. Nie chcę, by moja mama zmarła. Musi żyć. Nie znam jej, ale czuję, że jest najważniejszą osobą w moim życiu. Zofia przytuliła mnie mocno. Obie nie mogłyśmy być teraz same. Dla każdej z nas było to trudne.
-Czy Anna o mnie pamięta? – spytałam przez łzy, które płynęły potokiem po policzkach.
-Nigdy o Tobie nie zapomniała. Zawsze byłaś, jesteś i będziesz w jej sercu.
Słowa babci uspokoiły mnie. Teraz liczy się to, bym była przy chorej matce. Moja przeszłośći cierpienie nie są najważniejsze. Muszę wspierać chorą matkę i zawalczyć o jej zdrowie. Nie pozwolę jej odejść bez pożegnania.

2 komentarze:

  1. crazywonderland1 lutego 2015 17:11

    Bardzo dobry, szkoda tylko, że krótki. Nie mogę się doczekać kontynuacji.

    OdpowiedzUsuń
  2. No wchodze i wchodze tu dziś sobie bo dziś niedziela i dupa nic nie ma. Smutna ja:(

    OdpowiedzUsuń