niedziela, 22 lutego 2015

Kwiat na deszczu - rozdział X

Zewsząd dochodził donośny i szorstki męski głos. Ktoś krzyczał i używał wielu wulgaryzmów. Czułam ucisk na obu nadgarstkach, które dotykały się. Powoli otworzyłam oczy i ujrzałam, że moje nogi są związane grubym sznurem, który również oplatał moje dłonie. Byłam przywiązana, do starego i niewygodnego krzesła, na którym siedziałam. Pomieszczenie, w którym się znajdowałam miało ściany koloru czarnego, a w kącie znajdowała się duża lampa oświetlająca pokój. Podłoga pokryta była zakurzonym bordowym dywanem. Wszechobecny kurz powodował, że co chwilę chciałam kichnąć. Gdy próbowałam wołać o pomoc, uświadomiłam sobie, że moje usta zaklejone są taśmą. Próbowałam uwolnić swoje ręce i nogi, lecz mimo starań, nie udawało mi się. Usłyszałam dźwięk skrzypiącego drewna, po którym ktoś kroczył zbliżając się do mnie. Strach, który mnie ogarnął, odebrał mi władzę i kontrolę nad ciałem. Zaprzestałam prób uwolnienia się i nasłuchiwałam kroków nieznajomego. Mężczyzna, którego poznałam na przystanku autobusowym, stanął przede mną i uśmiechnął się szeroko, pokazując swoje śnieżnobiałe zęby. Nachylił się nade mną i ujął mój podbródek. Ścisnął go mocno, a jego gest okazał się być bardzo bolesny. Syknęłam z bólu, a on zaśmiał się, lecz za chwilę rozluźnił uścisk. Delikatnym ruchem ręki przejechał palcem po mojej twarzy, po czym odklejał taśmę z moich ust. Chciałam zadać mu wiele pytań, ale strach odjął mi mowę. Mężczyzna poklepał mnie po wargach i starł pozostałości kleju z taśmy z kącików ust.
-Co ja tu robię? – odważyłam się zadań mu pytanie. Nie dostałam jednak odpowiedzi, bowiem wykonał gest, który znaczył, że w tej chwili moje zabranie głosu nie było przemyślaną decyzją. Nie chciałam pytać o nic więcej, zdawałam sobie sprawę, że to może skończyć się dla mnie źle. Do pomieszczenia wkroczył dobrze zbudowany mężczyzna. Przez słabe oświetlenie na początku nie mogłam przyjrzeć się jego twarzy, lecz gdy podszedł bliżej, nie wierzyłam własnym oczom. Przede mną stał nie kto inny jak Marcin – człowiek, który porwał mnie, torturował, po czym uwolnił. Do jasnej cholery, kim on jest? Czy jego pomoc była tylko intrygą i próbą zranienia mnie? Uwierzyłam, że Marcin pomimo swojej pracy, posiada ziarenko dobroci. Co teraz będzie z Anną? Pewnie będzie się martwić, gdy babcia powie jej, że nie wróciłam do domu. Niespodziewanie nieznajomy wymierzył mi cios w twarz. Mało brakowało, a krzesło przewróciłoby się i wylądowałabym na zakurzonym dywanie. Czułam jak prawy policzek płonie i wydobywa się z niego strużka czerwonej, metalicznej w smaku krwi. Nagle człowiek zadał mi ból po raz drugi, i trzeci, i czwarty… Przestałam liczyć liczbę zadanych mi ciosów. Przy mocnym uderzeniu krzesło zachwiało się, a ja upadłam. Ciężar całego ciała przygniatał mi dłonie, które przywiązane były do drewnianego siedziska. Podobno leżącego się nie kopie. Jednak tym razem to powiedzenie nie sprawdziło się. Uderzenia, które otrzymywałam w brzuch powodowały ogromny ból, który coraz bardziej zyskiwał na sile. Nie mając taśmy na ustach, próbowałam błagać o litość. Słowa mieszały się z łapaniem oddechu i połykaniem napływających łez. Gdy starałam się mówić coraz głośniej, nieznajomy katował mnie coraz mocniej. W pewnym momencie z braku sił zaczęłam piszczeć. Nieznajomy przyłożył dłoń do moich ust, tym samym uciszając mnie.
-Zabierz ją na górę  - moje rozważania przerwał głos niedawno poznanego mężczyzny. Zastanawiało mnie to, gdzie aktualnie się znajduję. Skoro Marcin miał zabrać mnie na górę… Czy to znaczy, że to pomieszczenie to piwnica klubu, dla którego kiedyś pracowałam? Prawdopodobnie tak.
Spojrzałam na Marcina. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, tak, jak gdyby obecna sytuacja była dla niego obojętna. Z lewej kieszeni kurtki wyjął scyzoryk, którym rozciął sznury oplatające moje stopy. Przyszła kolej na rozwiązanie mi dłoni, jednak gdy zostały odwiązane od krzesła, Marcin ponownie związał je. Ścisnął mnie za bark i z impetem szarpnął go. Nieznajomy otworzył drzwi i puścił nas przodem, by potem zgasić lampę – jedyne źródło światła w obskurnym pomieszczeniu. Schodami maszerowaliśmy ku górze. Każdy krok był dla mnie wyzwaniem i niekończącym się bólem. Im wyżej byliśmy, tym bardziej słyszalna była klubowa muzyka. Od razu poznałam to miejsce. Nie myliłam się myśląc, że znów trafię do byłego miejsca pracy. Ktoś krzyknął, że Marcin prowadzi „ich włóczęgę”. Nie obchodziły mnie komentarze na mój temat. Mój los był w ich rękach. W każdej chwili mogli mnie zabić, oblać kwasem czy też skatować w inny sposób. Znów stałam się ich własnością. Moje imię znów miało zostać zmienione, a ja po raz kolejny miałam stracić godność. Marcin prowadził mnie korytarzem, na którym oprócz nas nie było żadnej żywej duszy.
- Kalinko, proszę, nie mów, że to ja cię stąd wywiozłem – szepnął. Za kogo on się uważa? W pewnej chwili pomyślałam, że tylko kpi sobie ze mnie. Lecz on naprawdę chciał, bym go nie wydała. Żałosne. Dlaczego miałabym mu pomagać? Skoro sam naważył sobie piwa, sam powinien je wypić. Wydawało mu się, że jestem zwykłą marionetką, którą można sterować. Nic bardziej mylne. Nie miał żadnego prawa błagać mnie, bym zataiła prawdę. Chciałabym odpowiedzieć mu, ale uznałam, że nie warto tracić słów. Dodatkowo, nie miałam siły, by cokolwiek powiedzieć. Szliśmy tak jeszcze przez chwilę, gdy wreszcie dotarliśmy przed drzwi gabinetu szefa. Marcin zapukał w nie dwukrotnie, po czym usłyszeliśmy głośnym „proszę wejść”.
Znalazłam się przed biurkiem Krzysztofa, właściciela klubu. Gdy przed nim stałam, spuściłam głowę i zmrużyłam oczy. Czekałam na najgorsze, bo nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Wiedziałam jednak, że to spotkanie nie będzie należało do przyjemnych. Krzysztof spojrzał się na mnie, po czym wstał z fotela. Uśmiechnął się szeroko i kilkukrotnie powtórzył „Samanta”. Delikatnym ruchem musnął rany na mojej twarzy. Jego dotyk sprawił, że obrażenia zaczęły szczypać, a ból towarzyszący temu wykrzywił usta w grymas. Krzysztof docisnął palce do twarzy sprawiając, że zaczęłam krzyczeć. Mężczyzna niespodziewanie uderzył mnie, a ja z zamkniętymi oczami przyjęłam cios. Marcin musiał opuścić gabinet. Zostaliśmy sam na sam. Krzysztof nakazał usiąść mi na ciemnozielonej pikowanej kanapie. Posłusznie wykonałam jego rozkaz, lecz siedząc, było mi bardzo niewygodnie przez związane ręce. Mężczyzna zauważył, że czuję się niekomfortowo, rozciął sznury nożem, który leżał na stoliczku obok butelki whiskey. Wreszcie uścisk rozluźnił się, a ja odetchnęłam.
-Samanto, cóż skłoniło Cię do ucieczki? – szef zaśmiał się cicho. Zamyśliłam się, ponieważ nie wiedziałam, co powinnam mu odpowiedzieć. Czy powinnam wspomnieć o rozmowie z Marcinem, pragnieniu poszukiwania matki, pomocy ze strony jego prawej ręki? Tak. Właśnie to powinnam zrobić. Może wtedy ten okrutny człowiek zlitowałby się nade mną.
-Chciałam być wolna – nie mogłam powiedzieć, że to Marcin zorganizował ucieczkę z klubu. Mimo, że nie był człowiekiem godnym zaufania i jego praca nie była godna polecenia, to właśnie dzięki niemu poznałam biologiczną matkę i przez chwilę mogłam poczuć się tak, jak miliony innych nastolatek. Po raz pierwszy czułam się potrzebna i kochana. Trudno, będę miała za to wiele nieprzyjemności, ale Marcin w pewnym sensie chciał dla mnie dobrze, a ja nie mogę go za to karać.
Szef pokiwał głową i był ciekawy, jak udało mi się wymknąć z klubu. Na poczekaniu wymyśliłam bajeczkę, w którą uwierzył. Powiedziałam mu bowiem o tym, że gdy źle się czułam postanowiłam udać się do apteki po jakieś leki, ponieważ w klubie takowych nie było. Będąc na zewnątrz bez nikogo, kto by mnie kontrolował, poczułam się wolna i postanowiłam jak najszybciej oddalić się od tego miejsca. Jednak nie znając miasta, zabłądziłam i trafiłam pod szpital. Postanowiłam, że od czasu do czasu będę odwiedzać chorych. Kiedy zapytał, gdzie mieszkałam i za co kupiłam nowe ubrania, opowiedziałam mu jak poznałam na ulicy staruszkę, która obiecała pomóc mi i zaopiekować się mną. Ku mojemu zdziwieniu, historyjka wydawała się być całkiem realistyczna, dlatego też Krzysztof od razu w nią uwierzył. Nie przypuszczałam, że potrafię aż tak dobrze kłamać.
-Do czasu, aż zagoją się rany na Twojej pięknej buźce, będziesz pomagała barmanowi – prawdopodobnie to znaczy, że od razu nie wrócę „na zmywak”. – Potem znów będziesz tańczyć. Prawdę mówiąc, ulżyło mi. Nie chciałam od razu prezentować swojego ciała w takim stanie. Zacznijmy od tego, że ja w ogóle nie chcę go prezentować! Kiedyś uwolnię się stąd raz na zawsze i nikt już nie zmusi minie do tego, by wrócić do tego miejsca. Jednak muszę się przyporządkować i udawać, że jestem posłuszną dziewczynką, która czci swojego szefa i pracę, którą wykonuje.
Krzysztof odprowadził mnie do pokoju, w którym kiedyś miałam „przyjemność” mieszkać. Gdy zostałam sama, rzuciłam się na łóżko i zaczęłam szlochać. Chciałam wyzbyć się całej negatywnej energii, która powoli odpływała z każdą łzą. Nie rozumiałam, czym zasłużyłam sobie na podobne traktowanie. Czy sam fakt, ze jestem wychowanką domu dziecka, nie jest już krzywdzący? Jest. Nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, jak łatwo w bidulu stracić pewność siebie.

Podniosłam się z tapczanu i powędrowałam w kierunku stoliczka, na którym stało małe lustro oprawione w srebrny plastik. Nie kontrolowałam swoich ruchów, stałam się więźniem własnego ciała. Złapałam lusterko i z całej siły rzuciłam nim o podłogę. Przedmiot rozsypał się na wiele drobnych kawałków, a ja miałam wrażenie, że właśnie tak stało się z moją duszą. Uklęknęłam na ziemi i podniosłam fragment szkła. Przycisnęłam go do nadgarstka, czując chłód szkła. Coraz mocniej dociskając, przejechałam odłamkiem po skórze. Widząc wydobywającą się krew, poczułam się wolna. Nie zwracałam uwagi na towarzyszący ból. W tym momencie nic się już nie liczyło. Byłam tylko ja, mój ból, moja krew i moje myśli. Ja, mój, moja, moje… Nic więcej
~~~~~~~~~~~~
Zostałam nominowana do Liebest Blog Award przez niejaką Gruee. Dziękuję za pamięć i wyróżnienie :)
1. Jak długo prowadzisz bloga?
"Meis Litteris" prowadzę od 01.01.2015
2. Jaka jest twoja największa pasja?
Moją największą pasją jest oczywiście pisanie. Uwielbiam pisać nie tylko opowiadania, ale również artykuły, sprawozdania, scenariusze itp.
3. Gdybyś mogła cofnąć czas, jaką datę byś wybrał/a?
Nie cofnęłabym się w czasie. To co kiedyś zdarzyło się w moim życiu, wzmocniło mnie. Teraz każdy dzień u boku mojego chłopaka jest spełnieniem marzeń.
4. Ulubione jedzenie
Zapiekanka makaronowa i knedle słowackie *___*
5. Ulubiona książka
"Cień wiatru" Carlosa Ruiza Zafòna. Polecam również inne dzieła mojego mistrza.6. Ulubiony film
"Uprowadzenie Agaty" - stary, zapomniany film z przepiękną ścieżką dźwiękową7. Czy, gdybyś miał/a możliwości finansowe, wpłaciłabyś pieniądze na fundację charytatywną?
Oczywiście. Nie ma nic lepszego w pomaganiu i nie oczekiwaniu za to zapłaty.8. Od czego jesteś uzależniony/a?
Zdecydowanie Facebook!
9. Co sądzisz o przyjaźni damsko-męskiej (najbardziej sporny temat)?
Z doświadczenia wiem, że przyjaźń damsko-męska istnieje.10. Ulubiony sport
Moim ulubionym sportem jest oczywiście taniec. Dzięki niemu można przekazać nasze emocje, a także dobrze się bawić.11. Największe marzenie
Chciałabym być szczęśliwa i dawać szczęście innym.
Nominuję: http://oh-wow-fucking-reality.blogspot.com/  &  http://niedokoncaprawda.blogspot.com/
Pytania, na które musicie odpowiedzieć:
1. Co/kto jest motywatorem do pisania?
2. Czym kierowałaś się zakładając bloga?
3. Wykaż zależność między pisaniem bloga a dziurą ozonową.

Neda L.


niedziela, 15 lutego 2015

Kwiat na deszczu - rozdział IX

W noc po odwiedzinach mojej biologicznej matki miałam nie lada kłopot z zaśnięciem. Ciągle, bez jakiejkolwiek przerwy, analizowałam jej słowa. "Kochanie, to nie jest nasze ostatnie pożegnanie..." - co miała na myśli mówiąc to? Pewnie ma nadzieję na to, że jeszcze się zobaczymy. Zamykając swoje oczy, widziałam uradowany wzrok Anny. Ona naprawdę ucieszyła się z mojego przybycia. Tak bardzo obawiałam się braku akceptacji z jej strony, jednak nadaremnie. Mama pokładała nadzieję w to, że pewnego dnia zapukam do jej drzwi. Warto dłużej czekać, by potem bardziej rozkoszować się zaistniałą chwilą. Zamierzałam wykorzystać każdą cenną sekundę na rozmowy, ukradkowe uśmiechy i na miłość, której tak bardzo mi brakowało. Nie czułam się jak sierota, lecz jak najszczęśliwsza nastolatka na świecie. Wiedziałam, że niedługo muszę zgłosić się do ośrodka, w którym mieszkałam od urodzenia. Postanowiłam jednak zaczekać jeszcze kilka tygodni, by zawitać w bidulu jako osiemnastolatka, która ma życie u swoich stóp. Cały świat jest z mojej garści, on należy tylko do mnie. Ktoś kiedyś powiedział mi, że życie daje solidne kopy, które w rezultacie wzmacniają nas. Spotkanie matki było punktem kulminacyjnym, który przeważył nad moim losem. Teraz walczyłam o swoją przyszłość również dla niej. Nie mogłam zawieść siebie, a przede wszystkim Anny.
Dochodziła godzina czternasta. Skończyłam nakrywać do stołu, podczas gdy babcia wyjmowała z piekarnika piersi z kurczaka w marynacie ziołowej. Chwaląc aromat potrawy, a przede wszystkim jej smak - zjadłam cały obiad, a gdyby tego było mało, poprosiłam o dokładkę. Im więcej zjadłam, tym Zofia była szczęśliwsza. Czy to jest typowe zachowanie dla każdej babci - radość, gdy wnuk zjada dużą ilość jedzenia? Podając za przykład Zosię, to zachowanie kobiet jest całkowicie normalne.
-Babciu, to było przepyszne - rozpinając guzik od spodni, westchnęłam ciężko.
Zofia zaśmiała się głośno, po czym delikatnie poklepała mnie po dłoni. Jako deser-niespodzianka przygotowałam zapiekany rogalik z nadzieniem o smaku budyniu waniliowego oraz musu truskawkowego. Nie spodziewałam się, że słodka przekąska wyjdzie mi aż taka smaczna. Babcia wspominała czasy, kiedy to Anna próbowała nauczyć się piec ciastka korzenne. Podobno aż do teraz ma do nich uraz. Może jeśli sama zrobiłabym te ciasteczka, mama zmieniłaby o nich zdanie. Kiedy odpoczęłam po sytym obiedzie, wyszukałam w starej książce kucharskiej, o stronach poplamionych różnymi składnikami do ciasta, przepis na "Najlepsze Ciastka Korzenne Siostry Anieli"; nazwa ta rozśmieszyła mnie. Na różową sukienkę do kolan założyłam poszarzały już fartuszek, który miał ochronić moje ubranie przed niechcianymi zabrudzeniami. Zmieszałam wszystkie potrzebne składniki, uformowałam ciasto na blacie kuchennym, a chwilę potem foremkami wycinałam serduszka. Surowe ciastka ułożyłam na blasze, którą wsunęłam do rozgrzanego piekarnika. Podczas gdy moje ciasteczka "nabierały rumieńców", przeglądałam najnowszy wydruk Gali. Zosia prawdopodobnie bardzo lubiła znać wszystkie szczegóły z życia gwiazd. Ach ta Zosia...
Gdy ciasteczka były już gotowe, wyłożyłam je na czysty już blat i udekorowałam kropeczkami gorącej polewy czekoladowej. Moje arcydzieło wyglądało smakowicie, ale smak nie był porównywalny do wyglądu. Przełożyłam kilka z nich na talerz, który zaniosłam do salonu. Zauważyłam, że babcia zdrzemnęła się na kanapie; złapałam jasnobrązowy koc i przykryłam ją, by nie zmarzła podczas snu. Wróciłam do kuchni i sprzątnęłam okruszki, a także pozmywałam. Spakowałam kilka ciasteczek do pojemniczka na żywność, który zapakowałam do swojej torby. Wychodząc z domu, zostawiłam na stole kartkę, która informowała Zosię o braku mojej obecności i miejscu, w którym będę się znajdować. Byłam bardzo ciekawa, czy moje wypieki zasmakują Annie. Delikatnie zamknęłam za sobą drzwi, powoli przekręcając klucze w zamku. Nie wiem dlaczego, ale od momentu wyjścia z domu, dziwnie się czułam. Wydawało mi się, że jestem obserwowana. Jednak zignorowałam to i spokojna szłam na przystanek autobusowy. Na autobus musiałam poczekać minimum piętnaście minut. Przez ten czas obserwowałam ludzi, zastanawiając się dokąd tak biegną, gdzie się spieszą, gdzie pracują i czy mają rodziny. Każdy z nich ma swoją historię, inny powód do smutku i cieszy się z zupełnie innych rzeczy. Być może kiedyś, zupełnie przez przypadek zawiąże znajomość z jednym z nich. Życie przynosi nam wiele niespodzianek, które nie zawsze są przyjemne. Jednak poznanie matki to najlepszy prezent od losu, jaki kiedykolwiek dostałam. Nic lepszego nie mogłoby mnie spotkać. Kiedy przyjechał autobus, powoli podniosłam się z przystanku. Uważałam na zawartość torby, bo nie chciałam w żaden sposób uszkodzić ciasteczek. Wysiadając z pojazdu za bardzo myślałam, by nic im się nie stało, bo przestałam patrzeć pod nogi i potknęłam się o krawężnik. Na szczęście w utrzymaniu równowagi pomógł mi przystojny nieznajomy o nienagannej kruczoczarnej fryzurze. Podziękowałam za okazaną mi pomoc i spędzona uciekłam do szpitala. Zaczęłam żałować, że nie zapoznałam się z nim, ale czasu cofnąć nie mogę. Mogłabym poszukać go i biec za nim, ale ta opcja była sprzeczna z moim światopoglądem. To mężczyzna powinien zabiegać o względy kobiety, która mu się podoba. Nigdy nie powinno być odwrotnie. Mimo wszechobecnego w tych czasach feminizmu, zdania zmienić nie mogę. Będąc pod drzwiami do szpitalnej sali, zapukałam kilkukrotnie i powoli otworzyłam drzwi. Mama leżała z rozłożonymi rękoma, a wzrok wbiła w sufit. Była podłączona do kroplówki, która zawierała witaminy i leki potrzebne do złagodzenia bólu.
-Mamo, jak się czujesz? -zapytałam cicho. Ania spojrzała się na mnie i uśmiechnęła ciepło. Wyciągnęła wolną rękę i dała mi znać, bym usiadła na łóżku obok niej. Wykonałam to, co gestem zaproponowała kobieta. Spojrzała na moją torbę, którą ściskałam. Zupełnie zapomniałam o ciasteczkach, które specjalnie dla niej przygotowałam. Opowiedziałam jej o tym. Z chęcią spróbowała, a gdy przeżuwała, zamknęła oczy.
-Dziecko, dobrze, że nie odziedziczyłaś po mnie antytalentu do pieczenia i gotowania - zaśmiała się krótko i cicho. Każdy śmiech był dla niej wysiłkiem, a teraz nie powinna się przemęczać. Skosztowała kolejne ciasteczko, i kolejne, i kolejne... Tak bardzo jej zasmakowały, że zostały tylko trzy. Posiedziałam z nią przez chwilkę, lecz wiedziałam, że moja obecność zaburza spokój, którego tak bardzo potrzebuje. Żegnając się z nią, spytałam, czy czegoś potrzebuje. Ania poprosiła jedynie, bym często ją odwiedzała i przyniosła jakieś książki lub gazety, bo "nuda zeżre ją aż do kości".
Kiedy dochodziłam na przystanek autobusowy, zauważyłam autobus z mojej linii, który właśnie odjeżdża. Zaczęłam biec tak szybko jak potrafiłam, mając nadzieję, że dogonię pojazd lub kierowca zatrzyma się. Czując, jak moje płuca odmawiają posłuszeństwa, zwolniłam bieg, a w rezultacie powoli szłam. Zatrzymałam się i ze spuszczoną głową wróciłam na przystanek. Cholerny autobus, nie mógł zaczekać dwóch minut?
Czekając na kolejny miejski autobus, patrzyłam na małą dziewczynkę, która zbierała kamyczki i podawała je swojej mamie. Szkrab z dwoma kucykami na głowie spojrzał się na mnie. Uśmiechnęłam się do niej, a ona niepewnie podeszła do mnie i podała kamyczek. Jej mama zaśmiała się, a ona uciekła do kobiety.
-Bardzo Ci dziękuję. Mam na imię Kalina, a Ty? -zagaiłam.
-Natalka... -odpowiedziała cichutko zza zgrabnej nogi swojej opiekunki. -Tatuś nauczył mnie piosenki o kalinie. Chcesz posłuchać?
Powiedziałam, że tak. Cóż innego mogłam zrobić? Dziewczynka podeszła wolnym krokiem i spojrzała na matkę. Natalka przytaknęła główką i wzięła duży wdech.
-Kalina malina w lesie rozkwitała...
Matka dziewczynki oraz ja parsknęłyśmy śmiechem, którego w żaden sposób nie dało się opanować. Dziewczynka z przerażeniem pobiegła do kobiety, która nadal śmiejąc się, wzięła ją na ręce i mocno przytuliła. Podjechał autobus, a Natalka wraz z matką wsiadły do niego. Pomachałam dziewczynce na pożegnanie, a ona dłonią przesłoniła swoje oczy. Biedne dziecko, tak się zawstydziło...
Na mój środek transportu musiałam jeszcze zaczekać, a nie miałam żadnych pomysłów jak spędzić czas oczekiwania. Nie miałam przy sobie żadnej gazety, żadnej książki, żadnego przystojniaka...
Zauważyłam wolno hamującą srebrną Audi, która przypomniała mi porwanie z domu dziecka. Nie mogłam bać się każdego samochodu, bo wpadłabym w paranoję. Auto zatrzymało się obok przystanku. Drzwi od strony pasażera otworzyły się, a z nich wysiadł czarnowłosy mężczyzna odziany w ciemne jeansy i skórzaną kurtkę. Jego oczy przysłaniały czarne okulary, a w dłoni trzymał mapę. Nieznajomy zbliżał się do mnie, a ja nie miałam nic przeciwko.
-Przepraszam, czy mogłabyś mi pomóc? -powiedział z daleka. Uśmiechnęłam się i zgodziłam się udzielić pomocy. Podeszłam do niego blisko, a on pokazał mi ulicę na mapie, która znajdowała się dokładnie po naszej lewej stronie. Odwróciłam się w tym kierunku i wyciągnęłam rękę , by wskazać dokładne miejsce. Nagle poczułam mokrą tkaninę dotykającą mojej twarzy. Próbowałam odejść kilka kroków, ale mężczyzna trzymał moje ręce. Serce biło coraz szybciej, skóra pobladła, a ja niewiele myśląc, robiłam szybsze wdechy. Mimo to, że opadłam z sił, próbowałam wyzwolić się z ramion oprawcy. Obraz rozmazywał się przed oczami, a płuca domagały się większej ilości tlenu, niż dostawały.
-Wrócisz tam, gdzie twoje miejsce, suko - usłyszałam. Starałam się nie stracić przytomności i walczyłam z samą sobą. Zabrakło mi oddechu. Poddałam się.

niedziela, 8 lutego 2015

Kwiat na deszczu - rozdział VIII

Minuty dłużyły się, a ja z każdą sekundą odczuwałam większy ból. Moja biologiczna matka jest chora na raka. Nie wiadomo czy przeżyje... Nigdy nie czułam się tak osamotniona. Pustka, która mi towarzyszyła zdawała się być coraz większa. Strach przed utratą nieznajomej, aczkolwiek tak ważnej osoby spędzał sen z powiek. Chciałam jak najszybciej poznać Annę, przytulić się do niej i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Pragnęłam wierzyć, że potrzebuje mnie tak, jak ja potrzebowałam jej przez siedemnaście lat mojego życia. Czułam, że to najlepszy moment, by nawiązać kontakt. Jednocześnie bałam się jej reakcji. Nie wyobrażałam sobie, że mogłaby wyprosić mnie z sali. Nie brałam tego pod uwagę. Wydawało mi się, że los chciał, bym cierpiała katusze w klubie. A to, że spotkam matkę, miałoby być wynagrodzeniem za krzywdy. Nie chciałam, by nasze pierwsze spotkanie wiązało się z pożegnaniem. Musiałyśmy nadrobić tyle lat, przez które nie miałyśmy ze sobą kontaktu. Czekałam na moment, w którym usłyszałabym swoje imię wypowiedziane jej ustami. Byłam ciekawa jej uśmiechu. Wyobrażałam sobie, jak tonę w jej ciepłych objęciach. Nie powinnam się tak martwić, Anna żyje i będzie żyć. Nie jestem sama, mam mamę, która nadal mnie kocha. Nigdy nie przypuszczałam, że ten dzień kiedykolwiek nadejdzie. Czułam się zagubiona pośród tych wszystkich kłamstw, którymi karmili mnie na co dzień. Jednak prawda okazała się być jasna – moja mama nigdy nie przestała mnie kochać. Oprócz jej oddechu, nie chciałam słyszeć niczego innego. Moje marzenia powoli się spełniały...
U babci spędziłam kilka dni. Przez kolejne ranki, budziła mnie i zapraszała na obfite śniadania. Gotowała smaczne obiadki i zabawiała historyjkami z jej młodości. Jedna z nich opowiadała o jej miłości, Antonim. Latem 1970 roku, kiedy babcia miała osiemnaście lat, wyjechała na wakacje do Kątów Rybackich razem z dwiema przyjaciółkami – Basią i Grażyną. Będąc tam poznała Antoniego, przystojnego niebieskookiego blondyna, który swoim uśmiechem przyprawiał babcię o szybsze bicie serca. Kiedy umówiła się z nim na spacer, chciał ją pocałować. A ona, nieśmiała dziewczyna, uciekła od niego krzycząc „popełniłeś błąd”. Kilka dni później przez przypadek spotkali się nad ogniskiem, a tam, ponownie spróbował ją pocałować. Jednak Zosia tym razem nie stawiała oporów. Historia ta byłaby piękna, gdyby ich miłość nie skończyła się wraz z wakacjami. Podczas jednego z obiadów odważyłam się zabrać głos na temat, na który bałam się rozmawiać.
-Babciu, czy mogłabym spotkać się z Anną?
Zofia nie wydawała się być zdziwiona tym pytaniem. Wyjaśniła, że nic nie stoi na przeszkodzie, jednak muszę uzbroić się w cierpliwość. Wytłumaczyła, że Anna nie może się denerwować, a moje nagłe pojawienie się, mogłoby zaburzyć jej spokój. Obiecała, że już niedługo się poznamy, ale najpierw ona sama musi porozmawiać z Anną. Chce na spokojnie wszystko jej wyjaśnić. Rozumiałam troskę Zofii o jej córkę, nie byłam na nią zła. Mamie potrzebny był czas, by oswoić się z zaistniałą sytuacją. Poprosiłam, by babcia pojechała dziś do szpitala i opowiedziała mamie całą historię. Zaznaczyłam jednak, by nie wspomniała nic o klubie. Babcia zgodziła się bez wahania. Pragnęłam jak najszybciej spotkać się z mamą. To było moje największe marzenie i zrobiłabym wszystko, by dopiąć swego. Po upływie kilku kwadransów od obiadu, babcia wyruszyła do szpitala. Zabrała ze sobą delikatny rosołek oraz torbę owoców. Odprowadziłam ją wzrokiem i z niecierpliwością czekałam na jej powrót. Dopiero zamknęła drzwi, a ja poczułam jak czas traci na szybkości. Bałam się odrzucenia ze strony Anny. Nie wiedziałam jak zareaguje na moje nagłe pojawienie się. Wcześniej byłam pewna, że mama będzie chciała mnie poznać. Teraz wszystko stalo się niejasne. Nie mogłam znaleźć sobie miejsca, co chwile zmieniałam pozycje siedzenia, miejsce swojego przebywania... Nerwowo pocierałam swoje dłonie i nadgarstki, obgryzałam paznokcie i stukałam palcami o kuchenny blat. Będąc w kuchni przeszukałam wszystkie szafki i szuflady w poszukiwaniu ziół. Kiedy już je znalazłam, zaparzyłam je i wypiłam. Czekałam aż zaczną działać, a ja uspokoję się. Mój niepokój udzielił się również Benkowi, rudemu czworonożnemu ulubieńcowi babci. Gdy siedziałam na kanapie, mruczał mi prosto do ucha i jak kuleczka zwinął się na moich kolanach. Głaszcząc go, czułam jak moje ciało się odpręża. Mój umysł powoli stawał się czysty. Z małego stoliczka wzięłam pilota i włączyłam kreskówki, które całkowicie pomogły mi odciąć się od świata. Prawdopodobnie „Family Guy” to najlepsza bajka dla dorosłych. Dzięki niej uśmiałam się, a Benek mając dość mojego śmiechu, wolał leniuchować na swoim legowisku. Biedny kotek... Kreskówka tak mnie wciągnęła, że straciłam rachubę czasu. Nim spojrzałam na zegar, usłyszałam zgrzyt kluczy w zamku. Babcia wchodziła do domu, więc szybko pobiegłam ku niej. Dźwigała dwie reklamówki z zakupami, więc zdążyła jeszcze wejść do sklepu.
-Kupiłam Ci Nutelle – uśmiechnęła się szeroko. - Ostatnio koleżanka mówiła, że jej wnuki ją uwielbiają. Lubisz?
Uściskałam ją. Ta kobieta jest żywym dowodem na istnienie aniołów. Nie znałam nikogo, kto byłby w połowie tak dobry jak ona. Oczywiście, że lubiłam Nutelle. Najlepsza słodycz na świecie. Nie znam nikogo, kto by jej nie lubił. Kiedy wypakowałyśmy zakupy, babcia wyznała, że nigdy nie jadła czekolady w takiej postaci. Zrobiłam jej kanapkę, a do tego podałam ciepłe mleko z cynamonem. Kobieta była zachwycona, nie spodziewała się, że to może tak smakować. Stwierdziła, że Nutella to ambrozja zesłana ludziom. Kiedy już zjadła, spytałam o mamę. Po uśmiechu z babcinej twarzy nie było już śladu. Wyznała, że stan Anny nie poprawia się. Nie chce nic jeść, ani pić. Całkowicie straciła chęć do życia. Czy to znaczy, że babcia nie powiedziała jej o mnie?
-Nie martw się, Anna wie o twoim przybyciu – Zosia jakby czytała w moich myślach. Byłam ciekawa reakcji mamy na tę szokującą informację. Podobno Anna bardzo się ucieszyła. Bałam się, że może jednak tak nie było. Może babcia kłamie? Może Anna nie chce utrzymywać ze mną kontaktu? Może...
-Kiedy będę mogła ją odwiedzić? - czułam, że nie dostanę satysfakcjonującej mnie odpowiedzi. Jednak tak nie było. Mogłam zobaczyć się z nią już jutro! Nie wierzyłam w słowa babci. Za kilkanaście godzin miałam poznać kobietę, która wydała mnie na świat. Byłam ciekawa, jak się zachowa. Uśmiechnie się, czy zachowa tzw. „poker face”. Nie czekałam na miłość życia, na gwieździstą noc, na osiągnięcie kariery... Nie. Czekałam na pierwsze spotkanie z matką.
Kiedy przez okno do salonu zaglądał księżyc, odłożyłam pusty kubek po herbacie i udałam się do łazienki. Gorąca kąpiel rozluźniła moje spięte mięśnie i pozwoliła odprężyć się przed jutrzejszym dniem. Układając się do snu, poprosiłam Boga, by mama ciepło mnie przyjęła.
Rozmyślając o tym, co jej powiem, zasnęłam...
Rankiem obudził mnie dźwięk piszczącego czajnika, w którym zagotowała się woda. Hałas był tak przeraźliwy, że Benek schował się pod kanapę. Przetarłam oczy i udałam się do kuchni, w której powitała mnie kobieta trzymająca w dłoni talerz ze stosem kanapek. No tak... Babcia zakochała się w Nutelli. Nie dziwię się, jedząc to po raz pierwszy, człowiek jest w niebie. Spojrzałam na zegar, który właśnie wybijał godzinę dziewiątą. O piętnastej miałyśmy być już w szpitalu. Do spotkania pozostało jeszcze 6 godzin, czyli 260 minut, czyli 216000 sekund... Nie wiedziałam jak wytrzymam tyle czasu. Koniecznie musiałam znaleźć sobie jakieś zajęcie. Po śniadaniu, ubrałam się w biały T-shirt i ciemne długie dresy, a na nogi zarzuciłam japonki. Dzięki babci miałam nowe ubrania, ponieważ gdy zobaczyła mój podręczny bagaż, zabrała mnie na zakupy. Przez kolejne cztery godziny wysprzątałam łazienkę, kuchnię, korytarz oraz salon. Zmęczona, padłam na kanapę. Miałam wrażenie, że za chwilę moje ręce opadną. Napiłam się zimnego soku jabłkowego i poszłam do łazienki, by wziąć szybki prysznic. Przyodziałam granatową sukienkę do kolan oraz czarne balerinki, a włosy spięłam w niedbałego koczka. Gotowa, czekałam na babcię w kuchni. Taksówka już stała pod domem. Po krótkiej chwili, wiozła nas do szpitala. Po drodze mijaliśmy wypadek, który spowolnił jazdę. Korek, w którym utknęliśmy, ciągnął się przez około dwa kilometry. Nie było innego wyjścia, musieliśmy przeczekać. Podróż „umilały” przeboje Krzysztofa Krawczyka, które nucone było zarówno przez taksówkarza, jak i babcię. Po długiej jeździe, wreszcie dotarłyśmy pod szpital, w którym znajdowała się moja biologiczna matka.
Babcia zaprowadziła mnie pod odpowiednie drzwi. Jednak nie weszłyśmy od razu. Poprosiłam ją, żebyśmy jeszcze chwilę poczekały. Nie byłam pewna, czy jestem gotowa na to spotkanie. Po kilku minutach, babcia opuściła mnie i weszła do sali, pozostawiając mnie na korytarzu. Chciała poinformować Annę o mojej wizycie. Zofia wyszła po mnie i dodała mi odwagi. Weszłam do białego pomieszczenia z łóżkiem na środku, do którego przypięta była kroplówka. Patrzyła na mnie blada kobieta we wzorzystej chuście na głowie. Z jej zmęczonych oczu wypłynęła stróżka łez. Delikatnie podniosła wychudzoną prawą rękę do góry i odezwała się cienkim głosem.
-Moje dziecko, Kalinko, chodź do mnie...
Podeszłam do jej łóżka, a następnie pocałowałam jej dłoń. Anna uśmiechnęła się i starała łzy z mojego policzka. Przytuliłam się do niej tak, by nie zrobić jej krzywdy. Słyszałam cichutki płacz babci. Chciałam, by ta chwila trwała wieczność.
-Mamo... Pamiętałaś o mnie?
-Moje myśli zawsze były przy tobie, czekałam na ciebie. Kochanie, to nie jest nasze ostatnie pożegnanie...   

niedziela, 1 lutego 2015

Kwiat na deszczu - rozdział VII



Obraz przyrody, mijające nas światła samochodów i piesi rozmazywali się przez zakropioną deszczem szybę auta. Siedziałam na tylnym fotelu sama i przysłuchiwałam się luźnej rozmowy mężczyzn  o różnych markach samochodowych, którą czasem zagłuszała płynąca z radia muzyka. Co jakiś czas Marcin i jego znajomy wybuchali przerażająco głośnym śmiechem. Jednak ja nie byłam tak wesoła i roześmiana jak oni. Rozmyślałam o kilku tygodniach pracy w klubie. Nie mogłam nigdzie wyjść, byłam zmuszona do tańca przed obcymi, nie traktowano mnie z szacunkiem… Czy to, że teraz gdzieś jedziemy oznacza, że właśnie nadszedł kolejny etap mojej pracy i prezentacja ciała na rurze już nie wystarcza? Prawdopodobnie nie. Jak uciec? Jak się uwolnić? Jak nie dopuścić do tego faktu? Nie rozumiałam zachowania Marcina. Udaje porządnego człowieka z mocnymi zasadami, obiecuje coś, o czym tak bardzo marzę. Tak naprawdę jest nikim. Jest zwykłym robakiem, którego można zgnieść butem, rozdeptać go, a i tak nie będzie nikomu przykro po jego stracie. Nikt nie będzie płakał, gdy jego zabraknie. Nikt. Jak można do tego doprowadzić? Jak można być kimś tak okrutnym i mieć serce z kamienia? Marcin to człowiek bezlitosny i zimny. Zamydlił mi oczy, bym nie sprawiała problemów   w drodze do klienta. Nigdy mu tego nie wybaczę. Tak bardzo nie chciałam poczuć dotyku nieznajomego na swojej skórze. Tak bardzo bałam się tego, co za chwilę miało nadejść. Tak bardzo…
Czułam jak oczy powoli wypełniają się łzami. Wiedziałam, że nie mogę się rozpłakać i nie mogę dać satysfakcji Marcinowi ze swojej słabości. Jestem silną dziewczyną i nie pozwolę się skrzywdzić. Jestem Kaliną, a nie zwykłą nastolatką. Nie poddam się łatwo, będę walczyć…
Poczułam, że auto powoli hamuje i wjeżdża na chodnik. Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam świecące słońce, któremu już nie towarzyszył deszcz. Staliśmy przed piętrowym domem z czerwonej cegły z pięknym, dużym ogrodem. Zdziwiłam się, że klient tak bardzo dba o kwiaty posadzone na działce.
Lecz w tym momencie raczej nie powinnam zakrzątać myśli o roślinach. Właśnie tu i teraz miałam odważyć się, by przeciwstawić się z decyzją Marcina i nie dać się skrzywdzić. Szukałam słów do argumentów, którymi mogłabym z nim walczyć. Lecz nic nie przychodziło mi do głowy.
-Wysiadaj –usłyszałam głos dobiegający z miejsca pasażera. Nie powiedział tego w sposób delikatny, zresztą szorstko też nie. Powiedział to… normalnie? Tak, normalnie. Wydało mi się to dość dziwne, ponieważ nie sądziłam, że Marcin kiedykolwiek odezwie się do mnie podobnym tonem. A więc już czas. To czas, by pokazać mu, że szanuję sama siebie i nie pozwolę na takie traktowanie. Mężczyzna wysiadł z samochodu, a po chwili otworzył mi drzwi. Kiedy stałam już na ulicy, zbliżył się do mnie. Właśnie w tym momencie miałam wygłosić przemową mówiącą na temat szacunku do kobiet, lecz stało się coś nieprzewidzianego. Marcin ujął mnie delikatnie za szyję i pocałował w czoło. Nie rozumiałam jego gestu, a ni tego, co mógłby on oznaczać. Szepnął mi na ucho, bym się nie bała i sobie poradziła, a on trzyma za mnie kciuki. Po tych słowach, mężczyzna wszedł do auta. Zapewne czekali, bym weszła na podwórko. Nic innego mi nie pozostało. Weszłam przez metalową furtkę i wspięłam się po marmurowych schodach. Kilkukrotnie zapukałam w drzwi i czekałam na kogoś, kto wpuściłby mnie do środka. Gdy przez pewną chwilę nikł nie otwierał, zerknęłam w kierunku auta. Nadal stało w tym samym miejscu, a mężczyźni obserwowali mnie czujnym okiem. Usłyszałam charakterystyczny odgłos przesuwania zamkiem. Zza drzwi przez mały lufcik spojrzała na mnie starsza kobieta. Kiedy spojrzała na mnie, spytała kim jestem. Zaskoczona pojawieniem się staruszki, przedstawiłam się, a następnie spojrzałam za siebie. Auta już nie było. Oznaczało to wolność. Chciałam jedynie wyjaśnić zajście z ową kobietą i wytłumaczyć jej, że pewnie pomyliłam adresy. Kobieta zamknęła drzwi, by zdjąć z nich zamek. Cała blada wyszła przed dom; pomyślałam, że za chwilę zemdleje. Nieznajoma przybliżyła się do mnie i ponownie poprosiła, bym przedstawiła się jej. Nie widziałam w tym większego sensu, ale po raz kolejny podałam swoje personalia. Kobieta rozpłakała się i rzuciła mi się na szyję. Będąc w szoku, nie wiedziałam co mam zrobić. Niepewnym ruchem poklepałam ją po plecach i wyjaśniłam, że nic z tego nie rozumiem. Jednak ona nie chciała nic mówić. Zapłakana zaprosiła mnie na herbatę i domowe ciasteczka. Nie mogąc odmówić staruszce, zgodziłam się. Weszłam na korytarz, w którym zdecydowania dominowała czerwień. Kilka kroków dalej znajdował się dość duży salon w kolorze pistacjowym, w którym aż roiło się od zdjęć w ramkach. Na kominku znajdowało się około piętnaście ramek z czarno-białymi fotografiami, które przedstawiały różne sytuacje z dnia codziennego, np. dwójkę dzieci myjących się w sporej misce. Usiadłam na skórzanej kanapie, która nie pasowała do wystroju wnętrza. Spojrzałam jak staruszka idzie ku mnie z porcelanową filiżanką w czerwone maki, trzymając w drugiej dłoni stos ciasteczek. Usiłowałam pomóc jej, lecz ona podziękowała. Gdy usiadła obok mnie, poczułam jej miętowy oddech. Kobieta spojrzała mi prosto w oczy, po czym przedstawiła się. Jej głos był ciepły, delikatny   i uspokajający. Miałam wrażenie, że tak dobrze go znam. W jej towarzystwie nie byłam skrępowana, lecz odprężona. Było w niej coś takiego, co nie pozwalało na niepotrzebny stres.
Kolejne minuty mijały w milczeniu. Słychać było jedynie przesuwające się wskazówki wielkiego zegara oraz pojedyncze łyki ciepłego napoju. Postanowiłam przerwać tę ciszę, jednak nie wiedziałam jakich użyć słów. Kobieta widząc moja próbę podjęcia się rozmowy, uśmiechnęła się i jako pierwsza zabrała głos. Byłam jej za to wdzięczna, bo w przeciwności do mnie przyszło jej to naturalnie.
-Jak znalazłaś się pod moim domem? – zagaiła. Odpowiedziałam jej, że pewien człowiek obiecał mi pomoc, jednak okłamał mnie. Nagle kobieta przytuliła mnie. Prawdopodobnie był to odruch wyrażający litość. Spytała, jak nazywa się ten mężczyzna, a ja posłusznie odpowiedziałam. Kobieta przybrała niepokojący wyraz twarzy, zmarszczyła czoło i podbródek, przez co wydawało się, że jej zmarszczki są duże większe niż w rzeczywistości.
-Co wiesz o Ani Górskiej? – zapytała niespodziewanie. Gdzieś słyszałam to nazwisko. Tam, znam to… Chwileczkę, czy tak właśnie nie nazywa się moja biologiczna matka? Tak! To na pewno jej nazwisko. Po chwili zastanowienia odpowiedziałam, a ona uśmiechnęła się. Nie wiedziałam, czemu zadała to pytanie. Czy ona mnie zna? Czy ona zna moją matkę?
-Dlaczego Pani o to pyta?
-Mów mi babciu.
Babciu? O czym mówi tak kobieta? Jak to możliwe? Jeśli ona jest moją babcią, to ja jestem jej wnuczką. To chyba oczywiste. A więc mam rodzinę. Wszystko wskazuje na to, że Marcin nie kłamał. Pomógł mi, chociaż nie wierzyłam w to. Dotrzymał obietnicy, a ja przykleiłam mu plakietkę „nieczuły facet”. Nie doceniłam go wcześniej. Pewnie do samego końca chciał, bym bała się tego, co ma za chwilę nastąpić. W pewnym sensie zrobił mi niespodziankę.
Rozmawiałam z Zofią, moją babcią, o moim przeżyciu. Opowiedziałam jej o tym, co działo się w klubie, jak się do niego dostałam i o życiu w domu dziecka. Przy każdym słowie widziałam cierpienie na jej twarzy. Bolało ją to, że tak wiele przykrych rzeczy spotkało właśnie mnie. Byłam jej wnuczką, nie mogła zostać obojętna na moje cierpienie. Przy okazji opowiedziała mi w kilku słowach o naszej rodzinie. Jej mąż, a mój dziadek – Jerzy, zmarł cztery lata temu. Od tego czasu jest samotna. Wspomniała o swojej drugiej córce, o której mówił mi Marcin. Sylwia, moja chrzestna, mieszka w Krakowie i ma szczęśliwą rodzinę. Nie wiem czemu, ale babcia nie wspominała o mojej matce. Być może już nie uważała jej za swoją córkę, po tym wszystkim co zrobiła.
-Co teraz dzieje się z Anną? – niepewnie spytałam. Poczułam, że poruszyłam wrażliwy temat. Jednak nie mogłam odpuścić, tak bardzo chciałam wiedzieć, co się z nią dzieje. Kobieta nagle posmutniała      i pogłaskała po grzbiecie rudego kota, który właśnie wskoczył na kanapę.
-Ania jest w szpitalu –szepnęła. – Od kilku miesięcy choruje na raka trzustki.
Mój świat właśnie legł w gruzach. Wszystko przewróciło się do góry nogami. Pragnęłam jak najszybciej się z nią zobaczyć, zapytać jak się czuję i czy o mnie pamięta. Pomyślałam, że teraz potrzebuje mnie najbardziej. Wiedziałam, że rak trzustki to nie przelewki. Wyleczenie tego nowotworu jest niemal niemożliwe. Najczęściej kończy się to śmiercią. Nie chcę, by moja mama zmarła. Musi żyć. Nie znam jej, ale czuję, że jest najważniejszą osobą w moim życiu. Zofia przytuliła mnie mocno. Obie nie mogłyśmy być teraz same. Dla każdej z nas było to trudne.
-Czy Anna o mnie pamięta? – spytałam przez łzy, które płynęły potokiem po policzkach.
-Nigdy o Tobie nie zapomniała. Zawsze byłaś, jesteś i będziesz w jej sercu.
Słowa babci uspokoiły mnie. Teraz liczy się to, bym była przy chorej matce. Moja przeszłośći cierpienie nie są najważniejsze. Muszę wspierać chorą matkę i zawalczyć o jej zdrowie. Nie pozwolę jej odejść bez pożegnania.