niedziela, 25 stycznia 2015

Kwiat na deszczu - rozdział VI



Mijały kolejne dni, a ja traciłam nadzieję na uwolnienie się z tego okropnego miejsca. Wieczorami dawałam pokazy taneczne z rurą w roli głównej. Powoli przyzwyczajałam się do głodnych wrażeń mężczyzn, którzy rozbierali mnie wzrokiem. Poznałam kilka dziewczyn, z którymi rozmawiałam aż do momentu, w którym musiałyśmy szykować się do wyjścia. Przestałam łudzić się, że Marcin jest dobrym człowiekiem. Z dnia na dzień nienawidziłam go coraz bardziej. Zrozumiałam, że oszukał mnie, a ja głupia i naiwna – uwierzyłam w jego puste obietnice. Liczyłam się z faktem, iż mogę zostać tu znacznie dłużej niż sądziłam. Nie chciałam uciekać, bo wiedziałam, że znów mi się nie uda. Nie miałam innego wyjścia, musiałam zostać w klubie.
Każdego wieczora Marcin wchodził do naszego pokoju i oznajmiał, że za chwilę przyjmujemy gości i mamy być gotowe. Jednak nigdy na mnie nie patrzył. Wymawiając moje imię, spuszczał wzrok. Miałam wrażenie, że wstydzi się mnie i samego siebie. Chciałam wierzyć, że ma wyrzuty sumienia. Lecz prawdopodobnie okłamywałam się. Tak jak przez całe życie… Cóż, znów mogłam liczyć tylko na siebie. Bez przyjaciół czułam się osamotniona i niepewna.
-Kalina, wchodzisz –usłyszałam ochrypły głos. Spojrzałam na Marcina, który stał oparty o futrynę, a w ręku trzymał plik kartek.  Jak zwykle jego oczy zwrócone były w dół. Nie śmiał na mnie spojrzeć.
Posłusznie wyszłam z pomieszczenia i stanęłam na podwyższeniu. Powoli zdjęłam satynowy, różowy szlafrok obszyty czarną koronką. Wszystkim ukazał się granatowy stanik push-up oraz krótka spódniczka podkreślająca moje długie nogi. Zrobiłam mały krok i zacisnęłam pięści na zimnej, metalowej rurze. Mimo ćwiczeń – nadal nie byłam dobra w tańcu tego rodzaju.  Aby dojść do perfekcji potrzebne jest kilka lat intensywnych treningów. Jednak nie miałam zamiaru pracować w klubie tak długo. Wszystkie nabyte siniaki zakryte były warstwą korektora, podkładu i pudru. Nie mogłam pokazywać się bez makijażu brzucha i nóg – klienci nie byliby zadowoleni, a przede wszystkim miałabym przechlapane u szefa. Bałam się go. Nie wiedziałam do czego byłby zdolny. Domyślałam się, że dla pieniędzy byłby gotów zabić.
Zaczęłam pokaz. Starałam się wypaść jak najlepiej, by nie rozgniewać Krzysztofa, właściciela  klubu. Uśmiechałam się, puszczałam oczko do wszystkich panów popijających kosztowne napoje alkoholowe z naszego baru. Przygryzałam usta, by zwabić do siebie jak największą ilość banknotów. Nienawidziłam tego. Jednak z braku innej możliwość i ze strachu przed moim pracodawcą, zgadzałam się na wszystkie jego warunki. Nie śmiałam się mu przeciwstawić, w innym wypadku na własnej skórze poznałabym prawdziwe oblicze zawsze uśmiechniętego szefa.
Dni mijały jak szalone, a ja przyzwyczajona do rutyny poniżania się przed własną osobą, modliłam się w duchu o nagły zwrot całej sytuacji. Tak bardzo chciałam, by podczas któregoś z mojego występu wtargnęła policja, zabrała Krzysztofa i Marcina i uwolniła mnie oraz pozostałe dziewczyny. Jednak ten scenariusz rozpisany w moich myślach nigdy nie miał prawa się wydarzyć. Traciłam nadzieję  na wolność. Przez myśl przeszło mi, że opiekunowie z domu dziecka nie interesują się moim losem i nie powiadomili służb o porwaniu jednej wychowanki.
Pewnego niedzielnego popołudnia siedziałam przy barze popijając sok pomarańczowy. Bawiłam się słomką i rozmyślałam o moim losie, gdy usłyszałam zbliżające się kroki. Odwróciłam się i zobaczyłam Marcina ubranego w czarny T-shirt i proste spodnie w kolorze khaki. Ku mojemu zdziwieniu usiadł na podwyższonym krześle obok mnie. Zamówił „to co zawsze”, czyli tonik z wódką. Spojrzał się na mnie, uśmiechnął i spojrzał na mężczyznę podającego mu szklankę z drinkiem. Jednym haustem wypił alkohol, po czym wypuścił powietrze z ust. Poprosił o drugą kolejkę trunku, którą pił drobnymi łyczkami. Nie zwracałam na niego uwagi, a przynajmniej chciałam zachować takie pozory.
-Dziś o dwudziestej czekaj na mnie pod drzwiami mojego gabinetu –szepnął.
O dwudziestej? Zazwyczaj o tej godzinie wychodziłam na scenę, by prezentować swoje młode ciało. Mężczyzna jakby czytając mi w myślach, uprzedził moje pytanie i wyjaśnił, że wymówką od występu ma być rzekoma grypa żołądkowa. Nakazał spakować kilka najpotrzebniejszych drobiazgów i nie poznać po sobie, że kłamię. Kiedy skończył drinka, odchodząc od baru puścił mi znaczące oczko. Nie wiedziałam, co mam o tym myśleć. Czy on naprawdę chce mi pomóc, czy znów knuje plan przeciwko mnie? Być może dostał nakaz, aby przewieźć mnie do innego klubu, lub co gorsza – do prywatnego domu klienta. Czy Marcin mógłby być tak zakłamanym człowiekiem? Prawdopodobnie nigdy miałam się  tego nie dowiedzieć. Jednak pojawiła się maleńka iskierka nadziei, że wreszcie wydostanę się z tego okropnego miejsca. Poprosiłam barmana o coś mocniejszego niż sok pomarańczowy, lecz on  powołując się na mój wiek odmawiał. Jednak po kilku próbach dał namówić się na przygotowanie wódki z sokiem. Musiałam odreagować, a alkohol był najlepszym i najszybszym sposobem, który w tym momencie był dostępny. Pijąc duszkiem podany mi trunek, na moment zapomniałam o problemach dnia codziennego, które nie były zwykłymi dylematami nastolatki. Dziękując za mocniejsze picie, odeszłam od baru i skierowałam się w kierunku pokoju, w którym spałam. Upewniając się, że nikt mnie nie widzi, szybkim krokiem weszłam do niego. Na ścianach w kolorze pistacjowym umocowane były wieszaki z zakupioną przez szefa bielizną i ubraniami dla zatrudnionych dziewczyn. Znalazłam torebkę z zepsutym zamkiem i włożyłam do niej dwie bluzki, spodnie, sukienkę, a także bieliznę i balerinki. Torbę schowałam za schludnie pościelone łóżko, tak głęboko jak było to możliwe. Usiadłam na niewygodnym łóżku i oparłam ramiona na kolanach, a twarz skryłam w dłoniach. Czułam się bezsilna wobec zaistniałej sytuacji. Wiedziałam, że tym razem nie mogę sobie pomóc i nie ucieknę. Siedząc w tej pozycji przez kilka minut, usłyszałam pukanie do drzwi.
-Wszystko dobrze? –jedna z dziewczyn weszła do pokoju i usiadła obok mnie.
Wyjaśniłam, że źle się czuję i dostałam bólu brzucha. Odmówiłam jednak kropelek, które mi zaoferowała, tłumacząc, że ból zaraz minie. Kiedy wyszła, odetchnęłam z ulgą. Źle się czułam kłamiąc, zawsze byłam szczera i mówiłam to, co myślę. Jednak teraz nie miałam wyjścia, koniecznością było skłamać i zastosować się do polecenia Marcina.
Dochodziła dziewiętnasta. Wcześniej zdążyłam wstąpić do szefa i powiedzieć mu o „grypie żołądkowej”. Uwierzył mi od razu, nie musiałam go przekonywać. Gdy wychodziłam, poradził mi zagotować wodę na gorzką herbatę, która pomaga przy tego typu dolegliwościach. Kiwnęłam głową z uśmiechem i poszłam do swojego pokoju. Niecierpliwie wyczekiwałam godziny dwudziestej, ponieważ wtedy miałam udać się do gabinetu Marcina. Być może wydostanę się stąd, lecz są na to nikłe szanse. Czułam jak rytm serca przyspiesza, a ja ze zdenerwowania delikatnie tupałam nogami. Powstrzymywałam się od obgryzania paznokci, a poruszanie nogami było lepszym sposobem na zredukowanie napięcia. Odliczałam minuty do spotkania, które być może miało odmienić mój los. Wskazówki zegara wybiły godzinę, na którą czekałam. Wyjęłam torebkę z ubraniami zza łóżka i niepostrzeżenie wymknęłam się z pokoju. Uważałam, by nie natknąć się na nikogo w drodze do gabinetu. Kiedy dotarłam na miejsce, delikatnie zapukałam w drzwi. Chwilę później mężczyzna zaprosił mnie do pomieszczenia i nakazał usiąść na sofie. Był to ten sam pokój, w którym dowiedziałam się prawdy o swojej przeszłości. Podał mi szklankę z niegazowaną wodą z dodatkiem cytryny i mięty. Upiłam łyka napoju i spojrzałam mężczyźnie prosto w oczy. Liczyłam na to, że za chwilę powie mi, czemu kazał zjawić się u niego wraz z najpotrzebniejszymi rzeczami. Miałam nadzieję, że wyjawi mi swój plan. Niepewnie spytałam go, co zamierza zrobić. W odpowiedzi dostałam jedynie: dowiesz się w swoim czasie. Przestraszyłam się jego słów. Zaczęłam domyślać się najgorszego. Jak mogłam być tak naiwna, by uwierzyć, że pomoże mi wydostać się z klubu? Miałam pretensje do siebie, nie powinnam być tak łatwowierna. Szczyt mojej głupoty właśnie został osiągnięty. Należą mi się oklaski, a także piękny bukiet kwiatów wręczony od kobiet z nienagannym wyglądem. Mijały minuty, a ja siedziałam w milczeniu, wsłuchując się jazzu płynącego z głośników. Mężczyzna często podchodził do okna i spoglądał przez nie. Mimo muzyki w gabinecie, dało się usłyszeć dźwięki z sali klubowej.
-Zbieramy się –Marcin powiedział ochryple i pokazał mi ciemny osobowy samochód, który parkował przy budynku. Nie wiedziałam, gdzie mamy nim jechać i kto go prowadzi. Dopiłam wodę i złapałam torebkę. Mężczyzna przepuścił mnie w drzwiach, po czym zamknął je na klucz. Złapał mnie za nadgarstek i prowadził za sobą. Szliśmy korytarzem, którego nie znałam. Kroczyliśmy tak jeszcze przez kilka chwil, gdy dotarliśmy do tylnego wyjścia, o którego istnieniu nie miałam pojęcia. Wychodząc z budynku, spojrzałam się w tył. Pożegnałam znienawidzone miejsca wzrokiem być może raz na zawsze, być może nie. Zrobiliśmy kilka kroków, by skręcić w prawo. Dochodząc do auta zauważyłam, że kierowca wysiada i podąża w naszym kierunku. Zielonooki mężczyzna przywitał się z nami i razem z nami wsiadł do pojazdu. Siedząc na tylnym siedzeniu i zapinając pas, usłyszałam kliknięcie, którego znaczyło, że drzwi samochodu są zamknięte. Zabezpieczyli się przed moją ucieczką.
-Dokąd jedziemy? –spytałam dosyć głośno tak, by zagłuszyć muzykę.
-Dowiesz się w swoim czasie –Marcin odpowiedział zupełnie w ten sam sposób, gdy czekaliśmy w jego gabinecie.
Przestałam liczyć na wolność. Psychicznie musiałam nastawić się na ból fizyczny, zarówno jak i psychiczny. Bałam się, że praca w klubie w roli tancerki na rurze jest niczym w porównaniu z tym, co miało niedługo się wydarzyć.

2 komentarze:

  1. świetne! jejku już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału!

    OdpowiedzUsuń
  2. crazywonderland25 stycznia 2015 18:58

    fantastyczny, uwielbiam <3

    OdpowiedzUsuń